31 grudnia 2017

I love 80s music!

Hejka!
   Nie wiem jak Wy, ale ja nie wyobrażam sobie życia bez muzyki. Oczywiście nie mam przez to na myśli, że uważam się za jakiegoś wielkiego znawcę lub kogoś na kształt muzycznego konesera, bowiem bardzo mi do tego daleko. Trzeba jednak przyznać, że miałam już styczność z twórczością wielu różnorakich artystów i wysłuchałam naprawdę pokaźnej liczby utworów. Nie ważne jednak, czy w danym momencie życia interesowałam się Black Eyed Peas, czy szalałam za piosenkami Muse'u, zawsze znalazłam czas na poświęcenie uwagi muzyce z lat 80. W dzisiejszym - bardzo nostalgicznym - poście, przedstawię Wam kilka moich ulubionych utworów z tamtego okresu oraz opowiem co nieco o wspomnieniach, jakie z nimi wiążę. Nie zwlekając dłużej, zapraszam Was na wspólną podróż w czasie. Jesteście gotowi?

Phil Collins - Another Day In Paradise
oraz
Real Life - Send Me An Angel



   Jako dziecko uwielbiałam odkrywać nowe miejsca do zabawy w obrębie mojego domu, więc gdy znudziły mi się już sypialnia, salon i cała reszta pomieszczeń, postanowiłam zajrzeć do auta mojego taty. Po pozwoleniu ze strony rodziców i po dokładnym poinstruowaniu, co mi wolno ruszać a co nie, kilkuletnia ja zaczęła w pełni cieszyć się swoim nowym miejscem zabaw. Każdego lata, kiedy upał nie pozwalał spędzać zbyt dużo czasu na zewnątrz, podkradałam klucze do chłodnego, zaciemnionego garażu, gdzie czekał już na mnie nasz samochód. Jako, że byłam bardzo ciekawskim dzieckiem, obowiązkowo musiałam przeszukać wszystkie schowki, jakie tylko udało mi się w nim znaleźć. W jednym z takowych natrafiłam na dość pokaźną kolekcję płyt CD, która należała do mojego taty. Na każdej z nich znajdowała się składanka z lubianymi przez niego utworami, z czego większość pochodziła z lat 80. Dosyć szybko udało mi się ogarnąć obsługę zamontowanego w aucie radia i wkrótce zaczęłam spędzać niemal całe popołudnia na słuchaniu muzyki. "Another Day In Paradise" oraz "Send Me An Angel" zapadły mi z tych wszystkich utworów najdłużej w pamięci. Dzisiaj, kiedy ich słucham, zastanawiam się, dlaczego właściwie one? Przecież, to nie są radosne piosenki, których lubią słuchać siedmioletnie dzieci. W zasadzie, gdy przyglądam się teraz mojemu dzieciństwu to jestem w stanie powiedzieć, że zawsze ciągnęło mnie do tego typu smętnych, melancholijnych piosenek. 
   Gorące letnie popołudnia, które spędzałam samotnie na słuchaniu muzyki w aucie taty - i na udawaniu, że jestem królową polskich szos - były moim pierwszym bliższym spotkaniem z muzyką z lat 80. Ile to już lat... 

Radiorama - Aliens
oraz
Alphaville - Jerusalem





   Przez pierwsze lata szkoły podstawowej starałam się jak najskrzętniej odkładać każdy zdobyty grosz, dzięki czemu na początku IV klasy w mojej skarbonce znajdowało się blisko 300 zł (nie doliczam tutaj pieniędzy z Komunii, bowiem zostały już wykorzystane). Tata zasugerował mi, że za taką kwotę mogłabym kupić sobie małą wieżę stereo do mojego pokoju, co uznałam za bardzo dobry pomysł. Postanowiłam więc go poprosić - bo znał się na tym lepiej ode mnie - aby wybrał dla mnie któryś z modeli. Przekazałam mu uzbierane przez siebie pieniądze i wkrótce doczekałam się pięknej, czarnej wieży stereo z Sony. By przetestować jak wczytuje ona płyty, tata przyniósł kilka swoich składanek, które zostawił mi potem do osobistego użytku. Wiele ze zgranych przez niego piosenek słyszałam pierwszy raz w życiu, jak na przykład "Aliens" Radioramy oraz "Jerusalem" Alphaville, które od pierwszych sekund zainteresowały mnie swoimi brzmieniami. Choć obydwa te utwory wywoływały we mnie zupełnie inne uczucia (przy "Aliens" miałam ochotę tańczyć i skakać po całym pokoju, zaś "Jerusalem" bardzo mnie uspokajało, a czasami nawet skłaniało do łez), czułam, że w pewien sposób one do mnie pasują.

Mike Oldfield ft. Maggie Reilly - Moonlight Shadow 


   Początkiem gimnazjum niemal zupełnie przestałam słuchać piosenek z lat 80. Płyty od taty zawieruszyły się gdzieś w odmętach mojej sypialni, przestałam używać wieży na długie miesiące i całkowicie pochłonęło mnie moje nowe hobby. Jedyną piosenką z lat 80, jakiej słuchałam końcem 2011, było "Moonlight Shadow" w wykonaniu Maggie Reily. Słuchałam tej piosenki przez całe Boże Narodzenie, dlatego jak tylko ją słyszę, momentalnie przypomina mi się rodzinna Wigilia i czuję atmosferę tamtych dni. Czysta magia. 

Modern Talking - Atlantis Is Calling (S.O.S. For Love)


   W marcu 2012 roku, w przypływie ogromnej nostalgii, uznałam, iż czas odnaleźć zagubione płyty, które przed kilku laty postanowił oddać mi tata. W tym celu przeszukałam dosłownie cały mój pokój, lecz jak się później okazało, były one w zupełnie innym miejscu. Znalazłam je bowiem w pudełku z nieużywanymi CD, gdzie jak dotąd nigdy nie zdarzyło mi się zaglądnąć. Po odsłuchaniu znalezionych składanek zdziwiłam się, jak wiele znajdujących się na nich piosenek przypadło mi do gustu; zdziwiło mnie to, gdyż wcześniej je pomijałam i nie zwracałam na nie większej uwagi. W ten oto sposób zakochałam się w "Atlantis Is Calling" oraz kilku innych piosenkach  zespołu Modern Talking. 

Fleetwood Mac - Little Lies



   Wakacje 2012- czas, który wspominam zawsze z ogromną nostalgią. Kiedy tylko nastawał wieczór, otwierałam okno na oścież by poczuć chłodny zapach letniego powietrza. Zaświecałam później małą lampkę nocną stojącą na biurku i w tej niezwykłej atmosferze potrafiłam słuchać "Little Lies" całymi wieczorami. Podczas gdy laptop odtwarzał tę piosenkę na nowo, ja leżałam rozmarzona na łóżku i planowałam, jakby tutaj spędzić kolejne dni wakacji. 

Men Without Hats - Safety Dance


   Jest to chyba jedyna prawdziwie radosna piosenka w dzisiejszym zestawieniu... Po raz pierwszy natknęłam się na nią w jednym z montaży Pewdiepie'a, gdy byłam w ostatniej klasie gimnazjum. Wtedy słuchałam tego utworu raczej sporadycznie, lecz teraz robię to niemal codziennie. Nie ma dla mnie lepszej piosenki na poprawę humoru (no, jest jeszcze "Y.M.C.A.", ale przez to że pochodzi z lat 70, nie załapała się do dzisiejszej listy). Gdy tylko mam ochotę tańczyć lub śpiewać, zawsze w pierwszej kolejności słucham "Safety Dance"; żadna inna melodia nie dodaje mi tyle energii, co właśnie ta. 
   PS Teledysk "Safety Dance" to jest jakiś kosmos. Sami się przekonajcie! 

Bronski Beat - Smalltown Boy



   W pewien sposób identyfikuję się z tytułowym "chłopakiem z małego miasta". Sama pochodzę z niewielkiej miejscowości i przez całe liceum czułam, że życie na wsi jest kompletnie nie dla mnie. Zero perspektyw dla osób z moimi zainteresowaniami, a do tego nuda... Po prostu prawie nic ciekawego się tutaj  nie dzieje. Czasami są jakieś koncerty kapel podwórkowych, dożynki, odpusty, ale to tyle. Dla mnie to zdecydowanie za mało; ja muszę czuć, że miejsce gdzie mieszkam, przez cały czas tętni życiem. 
   Może i smalltown boy i ja nie przeżywamy dokładnie takich samych rozterek, ale bardzo rozumiem jego potrzebę wyrwania się z domu. Tak się jakoś złożyło, że odkryłam tę piosenkę niedługo przed rozpoczęciem studiów, czyli w momencie, kiedy miałam przenieść się z rodzinnej miejscowości do zupełnie innego miejsca. W końcu spełniło się moje marzenie- będę mieszkać w dużym mieście, gdzie jest od groma wszelakich możliwości! Dlatego w formie pewnego "hołdu", za każdym razem jak jadę tam autobusem lub pociągiem, zawsze słucham właśnie tego utworu. 

A Flock Of Seagulls - I Ran



   Piosenka, która przypomina mi ostatnie wydarzenia z mojego życia. Słuchałam jej szczególnie często w okresie krakowskich Targów Bożonarodzeniowych, dlatego już jej pierwsze takty przypominają mi chwilę, w której jechałam tramwajem na Plac Wszystkich Świętych i z ekscytacją myślałam o nadchodzących koncertach i o zapalaniu choinki na Rynku. 
   Ten utwór ma coś w sobie. Jego melodia, tekst oraz całe wykonanie zachwycają mnie swoją dbałością oraz ogromną ilością emocji, jakie można odczuć w trakcie słuchania. Co więcej, jest to jedna z niewielu piosenek, której gitarowe solo wprawiają mnie w istny muzyczny trans; tak, solówki to po prostu arcydzieło. Uzależniłam się od "I Ran". Ta piosenka jest tak genialna, że nie da się przejść obok niej obojętnie. 


źródło: https://christmas-new-year-quotes.com

   Tym oto muzycznym postem żegnamy 2017 rok! Mam nadzieję, że wszystkie te miesiące były dla was łaskawe i zaowocowały w wiele ciekawych oraz ważnych dla Was wydarzeń. W moim przypadku był to dosyć burzliwy i męczący okres, gdyż w moim życiu nastąpiło mnóstwo poważnych zmian. Udało mi się zdać maturę, dostałam się na upragnioną uczelnię, przeniosłam się do akademika oraz poznałam całą masę nowych ludzi. Opłacało się jednak przez to wszystko przechodzić, gdyż dzisiaj widzę, ile cennego doświadczenia dała mi każda z tych prób. 
   Życzę wszystkim, aby nadchodzący 2018 rok przyniósł Wam przede wszystkim inspirację do twórczego działania. Rozwijajcie swoje pasje i charaktery lecz uważajcie, aby nie zabłądzić w pogoni za Waszymi pragnieniami. Tego samego życzę i sobie- wesołego, kreatywnego Nowego Roku!

See you
Kamila

PS1 Czy również lubicie słuchać którejś z wymienionych wyżej piosenek? Piszcie 💖
PS2 Jeżeli podobnie jak ja lubicie utwory z dawnych lat, zapraszam Was do zapoznania się z moją playlistą na YT. Jest na niej na razie 80 utworów, jednakże stale poszerzam ją o kolejne piosenki.
UDOSTĘPNIJ TEN POST

26 listopada 2017

Jak zmarnować dobrą historię- recenzja książki pt."Przeklęty grobowiec"

Hejka!
   Czuję się zrobiona w konia. Gdy wypożyczałam pierwszy tom serii "Śledztwa księcia Setny" liczyłam, że czeka mnie naprawdę wciągająca i trzymająca w napięciu lektura. Opis fabuły obiecywał wiele, lecz gdy przyszło do bezpośredniej konfrontacji ja vs. książka zrozumiałam, że miał on tylko częściowo do czynienia z rzeczywistością. Po wygranym pojedynku z nijaką lekturą postanowiłam, że zrelacjonuję Wam, jak wyglądał ten trudny i męczący bój. Zapraszam!


Informacje ogólne
Oryginalny tytuł: La tombe maudite
Tłumaczenie: Monika Szewc-Osiecka
Wydawca: Rebis
Liczba stron: 272
Rok wydania: 2016

   W każdej z recenzji staram się samodzielnie zredagować opis fabuły omawianego dzieła, jednakże tym razem wykorzystam informacje, które znajdują się na odwrocie "Przeklętego grobowca" (czy może raczej na stronie internetowej wydawnictwa, aaale na okładce było akurat dokładnie to samo). 
Miłość, gry pozorów, układy. Pierwsza odsłona intrygi rozgrywającej się w samym sercu starożytnego Egiptu.

Krótko po zwycięstwie sił faraona Ramzesa II w bitwie z Nubijczykami dochodzi do tragedii: z przeklętego grobowca znika największy ze skarbów - zapieczętowany dzban Ozyrysa, w którym zamknięto tajemnicę życia i śmierci. Książę Setna, młodszy syn władcy, jest świetnie wykształconym skrybą i błyskotliwym kapłanem świątyni boga Ptaha. By zniweczyć plany złodzieja, Setna sprzymierza się z młodą, czarującą uzdrowicielką, kapłanką ze świątyni bogini Sechmet, a przy okazji zakochuje się w niej. Sekhet odwzajemnia jego uczucie. Czy ich miłość i wiedza okażą się dość silne, by pokonać działanie złych mocy?

Przeklęty grobowiec nie tylko zaciekawia sensacyjną, wartką fabułą, ale także przenosi czytelnika w tajemniczy i fascynujący, wciąż na nowo odkrywany kraj faraonów. Autor z niezwykłą wręcz precyzją oddaje realia starożytnego Egiptu, w którym światy bogów i ludzi przenikały się w każdej dziedzinie życia, a to, co boskie, było nierozłącznie związane z tym, co ludzkie.
   Przyznajcie sami, że brzmi kusząco; właśnie te informacje skłoniły mnie do sięgnięcia po "Przeklęty grobowiec". Czas jednak, aby przejść do relacji z mojego bezpośredniego starcia  jeden na jeden z tą powieścią. Nastała pora, kiedy wszyscy poznają prawdę na temat mniejszych i większych mankamentów tego utworu (a uwierzcie mi- trochę tego jest). Jeżeli chodzi o zasady, to są one dość trudne do ustalenia. Każda dostrzeżona wada w utworze to cios dla mnie, jako dla czytelnika (czytanie złych książek bywa bolesne, stąd to przeświadczenie), ale również i raz dla książki, gdyż zdemaskowałam pewną jego niedoskonałość. Żebyście jednak nie pogubili się w tym zamęcie, przyjmijmy tę drugą wersję- każda wytknięta wada = cios dla "Przeklętego grobowca"; każda znaleziona zaleta = cios dla mnie. I wszystko jasne!
   Skoro ustaliliśmy już reguły, przejdźmy do tego, na co wszyscy czekacie. Przygotujcie popcorn, bo będzie ostro. Gotowi na rundę pierwszą?

Runda pierwsza
Styl pisania

Fight!

   Już na samym początku, czyli w momencie gdy zabrałam się za pierwszy rozdział, czułam, że coś z tą książką jest nie tak. Wszystko brzmiało w niej dziwnie znajomo, zupełnie jakbym już kiedyś ją czytała. Po kilku stronach zorientowałam się, skąd wzięło się to uczucie. Otóż styl pisania autora boleśnie przypomina mi moje wypociny z czasów początku liceum. Prawy sierpowy! Mamy pierwszy cios ze strony Kamili!  Co mam przez to na myśli? Mianowicie każde ze zdań brzmiało dla mnie tak, jak gdyby autor pisał je pod wpływem przymusu; zupełnie jak ja, gdy musiałam napisać wypracowanie na wyjątkowo trudny i niezrozumiały temat. Żeby wyrazić się jeszcze jaśniej- chodzi mi o to, że prozie autora zupełnie brakuje polotu, a sam jego styl jest wprost toporny.
   Tym, co również szczególnie rzuciło mi się w oczy, są co prawda krótkie, ale bezsensownie szczegółowe opisy, którymi Jacq co jakiś czas raczy czytelnika (czyżby to miała być ta niezwykła precyzja, o której wspominają w opisie fabuły?). Drugi cios! Choć tym razem "Przeklęty grobowiec" był na niego lepiej przygotowany, i tak nie zdołał się przed nim obronić! Dotyczyły one zazwyczaj przeszłości danej postaci, bądź też informacji z danej sfery jej życia. Rozumiem, że skoro autor specjalizuje się w pisaniu prac naukowych i powieści historycznych, będzie chciał zamieścić w "Przeklętym grobowcu" jak najwięcej informacji na temat epoki, w której toczy się akcja. Szkoda jednak, że zrobił to w tak nieumiejętny sposób. Te "wplecione mimochodem" fakty z życia mieszkańców starożytnego Egiptu są dla mnie zbyt nachalne; w prozie Jacq'a brakuje jakiejkolwiek subtelności. 
   Kolejną ważną rzeczą, są wykrzyknienia... "Przeklęty grobowiec" dzielnie znosi kolejny uraz, choć tym razem idzie mu jeszcze gorzej. Jeżeli w tym momencie przyjrzymy się bliżej całej sytuacji, to można śmiało stwierdzić, iż Kamila powoli zdobywa przewagę! Kiedy byłam nieco młodsza (łoj, bo teraz to jestem taaka staaara) przez bardzo długi czas używałam ich gęsto w swoich recenzjach i wypracowaniach; dopiero od jakiegoś czasu staram się z nimi walczyć. Za to Jacq w ogóle się z nimi nie krępuje- rzuca nimi na prawo i lewo, dosłownie w niemal każdym fragmencie. Zapewne miał w tym zamiar nadać swojej historii odrobinę więcej dramaturgii i uzewnętrznić emocje, jakie targały bohaterami, ale ostatecznie uzyskał odwrotny efekt; wiele wydarzeń prezentuje się po prostu komicznie, a bohaterowie zachowywali się momentami jak skończeni histerycy.
   Nierzadko też Jacq ostro przeginał ze swoimi naukowymi skłonnościami, w efekcie czego niektóre fragmenty "Przeklętego grobowca" przypominają bardziej szkolny podręcznik do historii, aniżeli powieść. Pozwólcie, że przytoczę Wam mój ulubiony fragment:
Spośród Nubijczyków nikt nie ocalał, po stronie Egipcjan było trzech zabitych i dziesięciu rannych. Wodzowie plemion, dowiedziawszy się o miażdżącym zwycięstwie Ramzesa, w dowód ostatecznego poddania ofiarowali mu strusie pióra i skóry lampartów. Król ze swej strony zapowiedział im wzniesienie licznych sanktuariów i rozwój ekonomiczny regionu. 
~C.Jacq, Przeklęty grobowiec, Poznań: Dom Wydawniczy Rebis 2016 
   Naprawdę... Naprawdę?
   Proszę Państwa, kolejny celny cios ze strony naszej dzielnej czytelniczki. Ciekaw jestem, czy jej dobra passa utrzyma się do końca starcia. W każdym razie, koniec rundy pierwszej! Wygrywa ją Kamila! 



żródło: C.Jacq, Przeklęty grobowiec,Poznań,: Dom Wydawniczy Rebis 2016

 Runda druga
Bohaterowie

Fight!

   Dawno nie spotkałam nigdzie tak papierowych i jednowymiarowych postaci. Lewy sierpowy! "Przeklęty grobowiec" upada i z trudem powstaje z kolan!  Każdej z nich autor przypisał dwie, góra trzy cechy, czego trzymał się do samego końca tomu. Setna- mądry, ale ciapowaty. Sekhet- piękna, czarująca, zaradna. Ramesu (brat Setny)- młody gniewny. Stary- lubi wino, porządek i jest stary (to nie żart, naprawdę pojawia się tam taka postać). Ponadto, ciężko polubić któregokolwiek z bohaterów, bowiem ich zachowanie jest ciągle takie same; w pewnym momencie staje się to naprawdę irytujące. Sekhet to istna Mary Sue, więc zawsze wszystko jej wychodzi, Setnie również  nigdy nic nie umknie, Ramesu jak zwykle się na nich zdenerwuje, a Stary westchnie :" Ach, miłość, miłość..." i pójdzie się napić wina. Nic specjalnego. 
   Kamila zwycięża kolejną rundę i ma wyraźną przewagę nad przeciwnikiem! "Przeklęty grobowiec" z każdą potyczką coraz bardziej słabnie i nie zapowiada się, aby jego zła passa miała prędko przeminąć. Czy istnieje jednak jakakolwiek szansa na zmianę tej sytuacji? Zostańcie Państwo z nami! 

Runda trzecia
Przebieg akcji i fabuła

Fight!

   Toporny styl, który już wcześniej wytknęłam autorowi, sprawia, że czytelnikowi nie sposób poczuć dramaturgię i magię historii, jaka przedstawiona jest w książce. Nokaut! Proszę Państwa, cóż to za nokaut! "Przeklęty grobowiec" upada i nie podnosi się z podłogi. Kamila jest na prostej drodze do zwycięstwa!  Mimo, iż opisy akcji przesycone są wykrzyknieniami i silnymi emocjami, autorowi nie udaje się wywołać podobnych wrażeń w odbiorcy. Przykładowo- gdy natykałam się na sceny, gdzie dany bohater był na skraju życia i śmierci, nie wywierało to na mnie najmniejszego wrażenia. Swoją drogą, chyba ani razu nie poczułam, że autorowi udało się mnie prawdziwie porwać i wciągnąć w akcję. Co jakiś czas niektóre sceny przykuwały moją uwagę, ale nie czułam wtedy takiego prawdziwego, szczerego zainteresowania. 
   Bardzo nie lubię, gdy akcja w danym utworze toczy się zbyt szybkim tempem. Zgadliście, nie inaczej dzieje się tutaj. SPOILER Wielkie bitwy zajmują z jeden, może dwa rozdziały, para głównych bohaterów przyrzeka sobie dozgonną miłość po dwóch lub trzech spotkaniach i w dosyć młodym wieku zdobywają mądrość od bogów, którym służą. Wydaje mi się, że autor powinien dać trochę więcej czasu na "dojrzenie" każdemu  z tych wątków. KONIEC SPOILERU  
   Muszę jednak przyznać autorowi jedną rzecz, a mianowicie nie najgorzej wychodzą mu zwroty akcji. Szczególnie ten z jednego z ostatnich rozdziałów bardzo mnie zaskoczył. Iii to w zasadzie tyle, jeżeli chodzi o pozytywne cechy tej powieści. O! Nie jest też zbyt długa- kolejna zaleta. Co więcej, jej czcionka jest dosyć spora, więc czytanie idzie całkiem sprawnie. No chyba, że się utknie na którejś ze scen i nie ma się motywacji, aby ponownie sięgnąć po tę powieść, a jest to wysoce prawdopodobne. 
   Cóż to się dzieje? Czyżby nagły zwrot akcji? "Przeklęty grobowiec" doczołguje się do Kamili, ostatkiem sił chwyta ją za nogę i przewraca na ring! Chwileczkę, chwileczkę, to jeszcze nie koniec! Kamila powoli przeciera zakrwawioną twarz i... I... I rzuca się na przeciwnika! Przygniata go do podłogi, nie dając mu tym samym jakichkolwiek szans na ucieczkę. Trwa odliczanie! Jeszcze tylko kilka sekund... Tak! Kamila zwycięża! Proszę Państwa, cóż to była za walka! Gratulacje dla naszej zwyciężczyni! Pokonanie złej lektury to nie lada wyzwanie. Wielkie brawa, Proszę Państwa! 


źródło: wallpaperstock.net

   Uff, jak widzicie, to była naprawdę męcząca walka. Skoro więc czytanie "Przeklętego grobowca" sprawiło mi tyle bólu i zgryzoty, właściwie dlaczego nie postanowiłam przerwać lektury? Będę z Wami szczera- przez cały czas liczyłam, że w końcu uda mi się jakimś sposobem wciągnąć w tę powieść. Kiedy jednak zorientowałam się, że styl autora w nie zapowiada żadnej rychłej zmiany, postanowiłam dokończyć ją z czystej ciekawości. Jednakże trzeba przyznać, że niektóre z fragmentów - zwłaszcza te przedramatyzowane - czytało się z dziwną przyjemnością i satysfakcją; były moimi guilty pleassure po prostu. Czy w takim razie polecam Wam tę książkę? Jeżeli potwornie, ale to tak potwornie Wam się nudzi i nie macie co ze sobą zrobić, czemu nie? Jeżeli jednak szukacie wciągającej, ambitnej lektury, która pozwoli Wam poczuć magię starożytnego Egiptu, lepiej sięgnijcie po inny tytuł. 

Ocena dzieła

Fabuła 2/5
Bohaterowie 2/5
Wykonanie 1/5
Własne odczucie 2/5

Ostateczny wynik 3,5/10

See you
Kamila

PS Jak podoba Wam się ta dość nietypowa forma recenzji? Piszcie :D  
UDOSTĘPNIJ TEN POST

12 listopada 2017

Zdążyć na czas- recenzja filmu pt. "Time Renegades"

Hejka!
   Czas to potężna siła, której żaden ludzki wysiłek nie jest w stanie zatrzymać. Czasami jednak zdarzają się cuda, które pozwalają przekroczyć jego granice i wykorzystać go na własną korzyść. Przeszłość zaczyna mieszać się z przyszłością, a wszelkie bariery stopniowo się zacierają. Chcecie przekonać się na własne oczy, jak to wygląda? Jeżeli tak, zapraszam! 


źródło: watcha.net

Informacje ogólne
Produkcja: Korea Południowa
Czas trwania: 107 min.
Gatunek: thriller, romans, melodramat, fantasy
Rok produkcji: 2016

   Rok 2015. Od dnia, w którym Gun Woo omal nie stracił życia w jednej z policyjnych akcji, każdy jego sen dotyczy pewnego młodego, żyjącego w latach 80 zeszłego wieku, nauczyciela muzyki - Ji Hwana. Wszelkie mające z nim związek wizje zaskakują Guna swoim realizmem, co skłania go do zagłębienia się w życie owego mężczyzny. Jednakże, w pewnym momencie sprawy przybierają niespodziewanie dramatyczny obrót. Gun znajduje bowiem w tajnych aktach informacje dotyczące morderstwa narzeczonej Ji Hwana oraz natyka się na łudząco przypominającą ją kobietę. Jaką rolę odegra ona w tej historii oraz czy za pomocą snów, Gun Woo będzie w stanie pomóc Ji Hwanowi?
   Rok 1983. Po tym jak Ji Hwan cudem przeżył starcie z ulicznym gangsterem, jego sny przybierają kształt cudzych wspomnień. Widzi w nich postać młodego detektywa, który zdaje się żyć w zupełnie innych, odległych czasach. Dzięki Gun Woo - bowiem tak ten mężczyzna ma na imię - Ji Hwan dowiaduje się, iż życiu jego narzeczonej - Yoon Jung - grozi śmiertelne niebezpieczeństwo. Mężczyzna podejmuje śmiałą decyzję i samodzielnie stara się powstrzymać czyhającego na nią mordercę. Czy Ji Hwanowi uda się przeciwstawić przeznaczeniu i zmienić przyszłość na lepsze? I dlaczego akurat Gun Woo pojawia się w jego snach?
   Akcja tego filmu toczy się na dwóch płaszczyznach czasowych, co w niektórych momentach staje się dosyć męczące dla widza. Ten skomplikowany zabieg wymaga od nas maksymalnego skupienia, więc wystarczy jedna chwila nieuwagi, by nagle wszystko stało się niejasne. Przyznam, że i ja straciłam wątek w kilku istotnych momentach, ale wcale nie zabiło to mojej przyjemności z oglądania. Powiem więcej- byłam zachwycona, iż ktoś pokusił się o wykorzystanie mojego ulubionego motywu - motywu czasu - w tak ciekawy sposób. Co prawda temat snów jeszcze bardziej skomplikował fabułę, aczkolwiek uważam to połączenie za wyjątkowo pomysłowe, którego potencjał pomimo pewnych błędów i niejasności, został niemal w pełni wykorzystany.


źródło: twicopy.org

Szczerze mówiąc, plakaty tego filmu są mało zachęcające...

    Mówiąc już o nieścisłościach, chciałabym omówić pokrótce te z nich, które udało mi się dostrzec w trakcie oglądania. Niestety, lecz będę zmuszona je przed Wami ukryć, gdyż są to w większości spoilery, i to w dodatku wyjątkowo chamskie (czyli zdradzające kluczowe informacje na temat bohaterów i przebiegu fabuły). Jeżeli jednak są wśród Was śmiałkowie, którym nie straszne spoilery i ich destrukcyjna moc, to zapraszam do czytania!
   SPOILER Pierwszą rzeczą, która wzbudziła moje wątpliwości, jest kwestia snów Gun Woo. Zdaję sobie sprawę, że jest to motyw fantastyczny i wiele rzeczy nie musi mieć w nim ani logiki ani sensu, jednakże ja chciałabym dojść do sedna tej sprawy. Zacznijmy jednak od początku. W pewnym momencie staje się jasne, iż Gun Woo jest kolejnym wcieleniem Ji Hwana. W jednej z pierwszych scen mowa jest o tym, iż na jakiś czas przed śmiercią, możemy zajrzeć w swoje następne życie, co w przypadku Ji Hwana jak najbardziej może mieć miejsce (nie chcę wyjawiać na ten temat nic więcej, niech to Wam wystarczy). Co jednak z Gun Woo? Właściwie z jakiego powodu zaczyna widzieć swoje poprzednie wcielenie? Wydaje mi się, że twórcy po prostu bardzo chcieli zawrzeć ten motyw w swoim filmie, ale nie udało im się znaleźć dla niego w miarę sensownego wytłumaczenia. 
   Wspomniana w opisie fabuły tajemnicza kobieta z 2015 roku to nikt inny, jak reinkarnacja narzeczonej Ji Hwana- Yoon Jung. Skoro więc wygląda ona niemalże identycznie jak w swoim poprzednim wcieleniu, dlaczego i z głównym bohaterem nie stało się to samo? Nie rozumiem, co zmienia ciągłe ukrywanie faktu, że Gun Woo i Ji Hwan to jedna i ta sama osoba, skoro jest to oczywiste od samego początku. Miało to zapewne dodać aury magii i tajemnicy całej historii, ale wydaje mi się, że i bez tego jest już dostatecznie niesamowita i przepełniona fantastyką. 
   Ostatnia kwestia- jaki był właściwie motyw mordercy? W jednej z ostatnich scen dowiadujemy się, iż zbrodnie były dla niego swoistą formą rozrywki; sprawiały mu przyjemność, więc dlatego postanowił zamordować Yoon Jung. Moim zdaniem jest to zdecydowanie za słaby i niezbyt przekonujący powód do morderstwa. Tak właściwie, dlaczego zabijanie sprawiało mu przyjemność?  Bardzo żałuję, ale twórcy nawet nie starają się odpowiedzieć nam na to pytanie. 
   Znalazłabym jeszcze wiele innych scen, które wzbudziły we mnie mieszane uczucia lub pozostawiły pewien cień wątpliwości, lecz są to już drobnostki, nad którymi nie ma sensu się rozwodzić. Ich wpływ na fabułę jest niewielki, więc lepiej pominę je w moich rozważaniach nad tym filmem. KONIEC SPOILERU


źródła: kt.wowkorea.jp, ytn.co.kr

   Niesamowity klimat tej historii uderzył i urzekł mnie już w pierwszych minutach seansu. Do pewnego stopnia przyczyniły się do tego dopasowana do sytuacji muzyka, płynny ruch kamery, czy chociażby ujęcia przedstawiające rzeczywistość z perspektywy głównego bohatera. Jednakże to wykorzystanie kolorów, przykuło moją uwagę najbardziej. Twórcy stworzyli bardzo wyraźny podział pomiędzy współczesnością a 1983 rokiem, za co chwała im, gdyż uwierzcie mi- momentami nie było trudno o zagubienie się w akcji. W jaki właściwie sposób przedstawiał się ten podział? Gdy przenosimy się do przeszłości, w której spotykamy Ji Hwana, wszystko otulają różne odcienie pomarańczu i sepii. Ciepłe kolory dominują na każdym kroku, co nadaje scenerii sielskości i można w pewien sposób poczuć to ciepło w sobie. Z kolei współczesne czasy nie prezentują się zbyt kolorowo. Zimne, ostre barwy spowijają każdy zakamarek rzeczywistości, w której znajdujemy się wraz z Gunem Woo. Przyznam, że spotkałam się z tym zabiegiem już w wielu innych produkcjach, lecz za każdym razem robi on na mnie ogromne wrażenie. Uwielbiam, gdy kolory w filmie są używane świadomie i w konkretnym celu, tak jak m.in. w "Time Renegades".
   Film łączy w sobie wiele gatunków, lecz nie zauważyłam, aby któryś z nich dominował nad resztą. Raz było bardziej romantycznie, raz bardziej dramatycznie, ale wszystko w odpowiednich proporcjach. Muszę jednak ostrzec osoby wrażliwe na drastyczne widoki. SPOILER Gdy dochodzi do bezpośredniej konfrontacji pomiędzy Ji Hwanem a mordercą, sprawy przybierają naprawdę krwawy i brutalny obrót. KONIEC SPOILERU Dlatego radzę przemyśleć oglądanie tego filmu, jeżeli odrzuca Was widok krwi.
   Z pewnym rozczarowaniem stwierdzam, iż niektóre elementy fabuły "Time Renegades" są do bólu przewidywalne. Jeden z przykładów podałam już w spoilerze na początku wpisu, i nie mam zamiaru podawać ich więcej, chociaż bardzo mnie do tego kusi. Najlepsze w tym wszystkim jest to, że film, o dziwo, potrafi się z tego wybronić. Podam Wam przykład: mimo iż domyślałam się, co wydarzy się w następnym momencie, i tak czułam ogromne zdenerwowanie i ekscytację, czy wszystko potoczy się dobrze. Bardzo możliwe, że było to spowodowane moją sympatią, jaką żywiłam do obydwu głównych bohaterów, gdyż po prosu nie dało się ich nie lubić. Myślę jednak, że chodzi tutaj o budowanie napięcia, z czym twórcy bezbłędnie sobie poradzili.


 źródło: dramaqueen.pl

To jest to, o czym wcześniej wspominałam- kolory wyznaczają granicę

   Nie potrafię przejść obojętnie obok filmów takich, jak ten. "Time Renegades" swoją oryginalną tematyką pobudza wyobraźnię i dostarcza mnóstwa emocji, co sprawia, iż nie można nie zwrócić na niego uwagi. Zakończenie wzruszyło mnie do łez, więc jestem całkowicie pewna, że i Was ono poruszy. Jeżeli interesuje Was tematyka snów, manipulacji czasem czy chociażby reinkarnacja, ten film na pewno przypadnie Wam do gustu. 
   Jeżeli udało mi się zainteresować Was tym filmem, znajdziecie go na TEJ stronie. 

Ocena dzieła

Fabuła 3/5
Bohaterowie 4/5
Wykonanie 4/5
Osobiste odczucie 4/5

Ostateczny wynik 7,5/10

   Proszę o chwilę uwagi! Pragnę podzielić się z Wami pewną ważną informacją. Jak może część z Was zdążyła już zauważyć, jakiś czas temu uruchomiłam facebookowy fanpage mojego bloga. Planuję tam zamieszczać ciekawostki związane z kulturą oraz wszelakimi jej tworami. Przez słowo "twory" możecie rozumieć m.in. mangi i anime, książki oraz dramy. Gorąco zachęcam Was do obserwowania tej strony oraz liczę, że każdy znajdzie tam coś dla siebie.

See you
Kamila
UDOSTĘPNIJ TEN POST

03 listopada 2017

21 Międzynarodowe Targi Książki w Krakowie- moje wrażenia (+ zdobycze)

Hejka!
   Tego roku los się do mnie uśmiechnął, gdyż w końcu udało mi się zawitać na krakowskich Targach Książki. Zaopatrzyłam się tam w kilka nowych, ciekawych tytułów, jednakże bardziej od tego, cieszy mnie samo doświadczenie bycia uczestnikiem jednego z największych książkowych świąt w Polsce. Dzisiaj chciałabym podzielić się z Wami moimi wrażeniami, związanymi właśnie z tym wydarzeniem. Zapraszam!


   Na początku (aby bezczelnie zwrócić Waszą uwagę!) zaprezentuję Wam tytuły, o jakie wzbogaciła się moja biblioteczka. 

Śmiało, Angel!
Joss Stirling


źródło: empik.com

   Z przykrością muszę stwierdzić, że pani Stirling powoli kończą się już pomysły i z każdą kolejną jej książką, coraz mocniej utwierdzam się w tym przekonaniu. Jakiś czas temu, we wpisie o ulubionych seriach młodzieżowych  (łapcie LINK) wspomniałam, że w każdej z jej powieści, schemat rozwoju relacji pomiędzy bohaterami wygląda dokładnie tak samo. Nie inaczej sprawa ma się co do tego tomu- schemat goni schemat, a związek głównej pary przypomina niemal w stu procentach ten z poprzedniego tomu. Jednakże nie to zabolało mnie najbardziej; na nijaki romans byłam w pewien sposób przygotowana, ale na totalną przewidywalność fabuły- nie. Szokujące jest dla mnie, jak wielu rzeczy brakuje mi w tym tomie, a chodzi mi tutaj głównie o zaskakujące zwroty akcji, które zawsze urzekały mnie w książkach Stirling najbardziej. Dotarłam już niemal do końca "Śmiało, Angel!", i jak dotąd autorce w żaden sposób nie udało się mnie ani zadziwić ani wzbudzić we mnie napięcia. Z bólem serca przyznaję, że jest to - jak na razie - najgorsza jej książka, jaką zdarzyło mi się przeczytać. Mam nadzieję, że kolejny tom tej serii - "Co ukrywa Summer?" - wzbudzi we mnie nieco cieplejsze uczucia i choć odrobinę zdejmie skazę z prozy pani Stirling. 

Folwark zwierzęcy
George Orwell


źródło: empik.com

   Jakiś czas temu uznałam, iż najwyższa pora, aby nadrobić lektury szkolne z gimnazjum, w tym m.in. "Folwark zwierzęcy" Georga Orwella. Tak się składa, że całkiem niedawno przeczytałam inną powieść tego autora - "Rok 1984" - która wywarła na mnie bardzo pozytywne wrażenie, co tylko zachęciło mnie do sięgnięcia po "Folwark...". Zainteresowana twórczością Orwella oraz skuszona niską ceną książki (tylko 9 zł), postanowiłam ją kupić. Szczerze mówiąc, oczekuję naprawdę wiele po tym tytule oraz liczę na to, że i tym razem autorowi uda się zaskoczyć mnie bardzo nietypowym zakończeniem, jak w "Roku 1984". 

Amerykańscy bogowie
Neil Gaiman


źródło: risingshadow.net

   Myślałam, że zacznę piszczeć, gdy zobaczyłam tę książkę! Polowałam na nią już od dłuższego czasu, ale albo nigdy nie mogłam zastać jej w bibliotece, albo zapominałam o niej w trakcie spontanicznych książkowych zakupów. Chyba najbardziej ciszy mnie w tym wszystkim to, że jest ona w języku angielskim. Moje studia nie przewidują zajęć z tego języka na pierwszym roku, więc aby zachować z nim jakąkolwiek styczność, uznałam iż zacznę czytać więcej książek po angielsku. Upatrzyłam już sobie kilka tytułów, ale gdy tylko natknęłam się na ten jeden, kompletnie zapomniałam o całej reszcie. W momencie, kiedy ujrzałam tę książkę, popadłam w istną zakupową ekstazę i bez większego namysłu, pognałam z moją nową zdobyczą do kasy. Oby to były dobrze wydane pieniądze. 

Nowy wspaniały świat
Aldous Huxley


źródło: woblink.com

   To był dosyć spontaniczny zakup, jednakże jestem z niego bardzo zadowolona. Zastanawia mnie tylko pewna rzecz, a mianowicie, dlaczego nigdy wcześniej nie natknęłam się nigdzie na ten tytuł? Jego fabuła prezentuje się naprawdę obiecująco i zawiera w sobie jeden z moich ulubionych motywów literackich, czyli antyutopię. Odległa przyszłość, zdegenerowana ludzkość i nadchodzący upadek świata; nie rozumiem, dlaczego ten tytuł pozostawał mi dotychczas nieznany? Zaraz po przeczytaniu opisu, który znajdował się na odwrocie wiedziałam, że muszę mieć tę książkę. Nie ukrywam, skusiła mnie do tego również bardzo korzystna cena (taka sama jak w przypadku "Folwarku...", czyli 9 zł). Jestem bardzo ciekawa, czy ta książka spełni moje oczekiwania. Chyba zabiorę się za nią w następnej kolejności, zaraz za "Śmiało, Angel!". 


   Decyzję, o odwiedzeniu tegorocznych targów, podjęłam dosyć spontanicznie, bo zaledwie kilka dni przed ich rozpoczęciem. Teraz tego żałuję, gdyż ominęło mnie wiele atrakcji, które wymagałyby z mojej strony pewnych drobnych przygotowań. Chodzi mi tutaj szczególnie o punkt wymiany książek, znajdujący się na terenie targów. W mojej biblioteczce zalega mnóstwo tytułów, których staram się z dosyć miernym skutkiem pozbyć; szczególnie Półka Wygnańców woła tutaj o pomstę do Nieba. Niestety, dowiedziałam się o tej akcji dopiero dwa dni przed targami i nie miałam żadnej możliwości, aby sprowadzić te książki do siebie, do akademika. Żałuję też, że nie przygotowałam się lepiej, jeżeli chodzi o umiejscowienie stoisk poszczególnych wydawnictw. Na szczęście udało mi się znaleźć większość z tych, które planowałam odwiedzić, ale zajęło mi to dłużej, niżbym przypuszczała. Ogólnie rzecz biorąc, nie wykazałam się jako organizator; ten wypad był czysto spontaniczny, ale mam nadzieję, że w przyszłym roku się ogarnę i zaplanuję wszystko dostatecznie wcześniej. 
   Targi trwały od czwartku 26 do niedzieli 29 października, jednakże ja wybrałam się na nie wyłącznie drugiego dnia, czyli w piątek 27. Przyjechałam autobusem mpk pod galerię M1, skąd zabrał mnie i innych uczestników specjalny bus, kursujący pod halę EXPO. Gdy dojechaliśmy już na miejsce, momentalnie poczułam ogromne podekscytowanie! Od liceum marzyłam, aby pewnego dnia wziąć udział w tym wydarzeniu, dlatego tak bardzo się ucieszyłam, że w końcu mam szansę spełnić to moje małe pragnienie. 
   Zaraz po kontroli biletu skierowałam się do hali "Wisła", gdzie znajdowały się głównie wydawnictwa uniwersyteckie oraz wydawcy książek dla dzieci. Byłam przygotowana na tłok i ścisk, ale mimo wszystko i tak uderzyła mnie ta duża liczba uczestników. Zaskoczył mnie również rozmiar samej hali, która w pewnym momencie wydała mi się niesamowicie długa, choć w rzeczywistości jest pewnie niewiele większa od sali do WF (hmmm... takie jest moje subiektywne odczucie). 


(to nie jest żadna forma reklamy, po prostu bardzo rozbawił mnie ten banner)


   Byłam wręcz oszołomiona wyglądem stanowisk co poniektórych wydawnictw. Wiele z nich od razu przyciągało wzrok, jednakże moją uwagę przykuł najbardziej stand rzeszowskiego wydawnictwa DREAMS. Mam do nich szczególny sentyment, dlatego postanowiłam sobie, że dopóki nie znajdę i nie odwiedzę ich choćby na kilka minut, dopóty nie pozwolę sobie na opuszczenie targów (spokojnie, ja wiedziałam, że oni gdzieś tam są). Aby zrozumieć moje motywy, musimy się cofnąć do wiosny 2015 roku, do Dnia Przedsiębiorczości. Wtedy to właśnie odwiedziłam DREAMS, by przekonać się na własne oczy, jak funkcjonuje wydawnictwo książkowe. Spędziłam w ich biurze kilka ładnych godzin, a oprowadzała mnie po nim sama założycielka firmy - pani Lidia Miś-Nowak - która wytłumaczyła mi dokładnie, jak krok po kroku przebiega proces wydawania książki. Z tego spotkania wyniosłam wiele ciekawych, ale przede wszystkim, przydatnych informacji, oraz w formie drobnego upominku, wręczono mi dwie wydane przez nich książki. Swoją drogą, do dziś trzymam je na głównej półce mojej biblioteczki, i jak na razie nie zamierzam ich nigdzie przekładać. 
   Od tamtego czasu, bardzo miło wspominam tę firmę, i w momencie, gdy w końcu ujrzałam jej stand, zyskała ona jeszcze więcej w moich oczach. Czuję, że DREAMS naprawdę się postarali z wyglądem swojego stanowiska, i moim zdaniem, udało im się przebić wiele innych, nawet bardziej znanych wydawnictw (może niekoniecznie tych z poniższych zdjęć, ale prezentowali się lepiej niż np. Akapit Press; ich stand nie wywarł na mnie większego wrażenia; był w porządku, ale bez efektu "wow"). 




   Po ponad dwóch godzinach intensywnego zwiedzania i kupowania (książkowe zakupy robię ostatnio dosyć sporadycznie, więc te cztery tytuły to była dla mnie góra literatury!), uznałam, iż czas wracać. Powoli zaczynały boleć mnie plecy, a ogromna kolejka po autograf Nicholasa Sparksa ledwo pozwalała mi się gdziekolwiek dostać. A! Mówiąc o pisarzach- niestety, ale nie udało mi się zdobyć podpisu żadnego z nich. Powraca tutaj kwestia złej organizacji oraz tego, że po prostu mam niewiele ulubionych autorów i nie zamierzałam prosić o autograf kogoś, kogo twórczość jest mi zupełnie obojętna. Idealnym przykładem będzie wcześniej wspomniany Sparks, którego książki nie wzbudzają we mnie żadnych głębszych uczuć i po prostu do mnie nie przemawiają. 
   Targi opuściłam w okolicach 15:30, czyli w momencie, kiedy okolice wokół hali EXPO stały się niemal nieprzejezdne. Zamiast czekać na busa, który zawiózłby mnie pod centrum handlowe M1, postanowiłam dotrzeć tam pieszo, co zajęło mi zdecydowanie mniej czasu. Podczas gdy ja czekałam już na przystanku autobusowym mpk, bus do M1 powoli przedzierał się przez potworny korek. Z tego co słyszałam, w pozostałe dni wyglądało to dokładnie tak samo, a może nawet gorzej. 


(jedna z najdziwniejszych książek, jaką udało mi się znaleźć na targach, nie mogłam nie zrobić zdjęcia)

   Jak widać spontaniczne decyzje czasami się opłacają, gdyż udział w tegorocznych targach uważam za jedno z najciekawszych doświadczeń w moim życiu. Liczę na to, że uda mi się wziąć udział również w kolejnych edycjach, lecz tym razem z rozpisanym wcześniej planem i mapką! Mam również nadzieję, że w przyszłym roku zdobędę autograf któregoś z lubianych przeze mnie pisarzy. Gdyby to byli Neil Gaiman albo Guillaume Musso, chyba skakałabym ze szczęścia! Ciekawe, czy ten sen się ziści...
   Czy również uczesniczyliście w tegorocznych Targach Książki? Chętnie zapoznam się z Waszymi wrażeniami.

See you
Kamila
UDOSTĘPNIJ TEN POST

14 października 2017

Oryginał czy remake?- recenzja "Linii życia" z 2017 i 1990 roku

Hejka!
   W ostatnim czasie, na ekrany kin powracają znane i cenione przez wielu widzów produkcje, tyle że w nieco innych, odświeżonych formach. Do tego szerokiego grona, dołączył w tym roku także remake "Linii życia", którego premiera obiła się w Polsce bez szerszego echa. Jednakże już po pierwszych seansach pojawiły się opinie, że nowsza wersja w niczym nie dorównuje tej oryginalnej z 1990 roku. Bardzo zaciekawiło mnie, czy internauci mieli pod tym względem rację, więc postanowiłam porównać ze sobą obydwie te produkcje. Obejrzałam każdy z filmów i wnioski, które udało mi się wysnuć, przedstawię Wam luźno w dzisiejszym poście. Zapraszam!
   UWAGA! MOŻLIWE SPOILERY!


źródła: movieweb.com, denofgeek.com

Informacje ogólne
Produkcja
Stany Zjednoczone   /   Stany Zjednoczone
Czas trwania
110 min   /   115 min
Gatunek
horror, sci-fi   /   thriller, sci-fi
Rok produkcji
2017     1990

   Przeszłość zapuka do twoich drzwi w momencie, kiedy się jej najmniej spodziewasz. Gdy grupa studentów medycyny zaczyna eksperymentować ze śmiercią kliniczną, budzą się ich wewnętrzne demony, które żądają zapłaty za popełnione przez nich grzechy. Bohaterowie stopniowo zatracają się w swoich mrocznych wizjach, przez co stają się jeszcze bliżsi śmierci, niż byli wcześniej. Doświadczenie, które miało im przynieść sławę i ogromną karierę, swoimi skutkami zaczyna stopniowo doprowadzać ich do obłędu.
   Jestem mocno zawiedziona postawą twórców nowej wersji "Linii...". Odtworzyli - czy może raczej powielili - scenariusz oryginału niemal kropka w kropkę, nie dodając przy tym nic szczególnego od siebie. Doświadczenia, motywacje oraz przewinienia z przeszłości bohaterów, zarówno tej nowszej jak i starszej wersji, są bardzo podobne do siebie; każdy z bohaterów miał swój delikatnie zmieniony odpowiednik. Szkoda, bo odrobina różnorodności mogłaby uatrakcyjnić seans.
   Zapewne celem twórców nie było stworzenie kontynuacji oryginału, jednakże gdyby postanowili oni pójść właśnie w tym kierunku i pociągnęli dalej historię z 1990 roku, ten film prezentowałby się o wiele lepiej. Idealną okazją byłoby wykorzystanie obecności w ekipie Kiefera Sutherlanda, który wcielił się tutaj w postać doktora Wolfsona. Dlaczego o nim wspominam? Otóż Sutherland wystąpił również w poprzedniej wersji "Linii..", i to jako jeden z głównych bohaterów. Dlatego zamiast wpychać do scenariusza postać doktora Wolfsona, twórcy mogli postawić na jego miejscu bohatera oryginału, również jako doktora, który np. odkrywa eksperymenty swoich studentów i znając tego skutki, stara się powstrzymać ich przed dalszymi badaniami. Owy zabieg wniósłby naprawdę wiele do historii i mógłby nadać jej zupełnie inny przebieg. Zastanawia mnie tylko, dlaczego nikt nie podjął się jego realizacji? Nie chce mi się wierzyć, że nikt nie wpadł na podobny pomysł; wydaje mi się on aż zbyt oczywisty. W takim razie, czy twórcy natknęli się na pewne problemy w trakcie jego realizacji i pozostało im tylko ścisłe trzymanie się scenariusza oryginału? Cóż, w tej kwestii pozostaje nam jedynie gdybać.
 

źródło: spoilerfreemoviesleuth.com

   Podczas gdy oryginał skupia się na budowaniu napięcia i nie atakuje nas z każdej strony postaciami wyskakującymi zza cienia i samo otwierającymi się drzwiczkami, "Linia.." z tego roku na każdym kroku stara się wywołać w nas poczucie strachu (właśnie wcześniej wymienionymi sposobami), tyle że z miernym skutkiem. Ze względu na słabe nerwy, nie należę do miłośników kina grozy, jednakże nawet i na mnie te usilne zabiegi nie zrobiły większego wrażenia. Nie twierdzę, że przedstawienie tej historii w nieco mroczniejszy i bardziej horrorowy sposób było błędne. Ależ skąd! Dodało to odrobinę różnorodności, której brakowało mi w przypadku fabuły. Szkoda tylko, że postawiono tutaj na tanie i typowe chwyty, które kompletnie zawiodły i pozostawiły potworny niedosyt.
   Efekty specjalne są zdecydowanie największym plusem nowszej wersji "Linii..." i stanowią również element, który szczególnie przykuł moją uwagę. Wykonano je z dużą dbałością, co naprawdę cieszyło moje oko, a do tego odegrały istotną rolę w wielu kluczowych dla fabuły momentach (w razie wszelkich wątpliwości, nie chodzi mi tutaj o te efekty horrorowe). Również lokacje, gdzie rozgrywają się poszczególne wydarzenia filmu - zimne, przepełnione chłodnymi kolorami - mają swój specyficzny klimat. Pod tym względem jednak, znów wygrywa  u mnie oryginał. Jego twórcy postanowili umieścić akcję w obiektach o bardzo strzelistych formach, które niekiedy łudząco przypominały kościoły (kilka z nich chyba rzeczywiście nimi było), co tylko spotęgowało we mnie poczucie niepokoju. Podobne wrażenia towarzyszą mi w kwestii muzyki- w nowszej wersji była ona poprawna, wpasowywała się w tło, jednakże nie utkwiła w mojej pamięci na dłużej. Zaś soundtrack oryginału chodzi mi po głowie już od dłuższego czasu. Jego lekko psychodeliczne brzmienie bardzo wprowadziło mnie w nastrój filmu i pozwoliło mi lepiej poczuć historię, jaką opowiadał.
 

   Dobra, to teraz czas się do czegoś porządnie przyczepić. Rozumiem, że twórcy oryginału nie dysponowali wówczas takimi sprzętami, jakie są dostępne w dzisiejszych czasach, ale błagam... Te chamsko postawione na środku kadru świece dymne, doprowadzały mnie momentami do szału. I to nie był pojedynczy przypadek, tego nazbierałoby się całkiem sporo. Efekty ze sztuczną mgłą są nie najgorsze, ale plizzz. Przydałaby się w tym odrobina umiaru!
   Na samym końcu chciałabym poruszyć kwestię bohaterów. Tak jak już wcześniej wspomniałam, wersja z tego roku w zaledwie niewielkim stopniu różni się od tej pierwotnej, i odnosi się to szczególnie do losów każdej z postaci. Odniosłam jednak wrażenie, jak gdyby motywy bohaterów z nowszej wersji były nieco bardziej klarowne, a już w szczególności jeżeli chodzi o Courtney, która zainicjowała eksperymenty ze śmiercią kliniczną. Czuję też, że w pewien sposób byli mi oni bliżsi i lepiej potrafiłam wczuć się w ich sytuację. Czyżby to było spowodowane tym, że bardziej identyfikuję się z ich problemami? Są dla mnie bardziej aktualne przez to, że mają miejsce we współczesności? Nie mam bladego pojęcia, czy ten trop jest słuszny. 


źródło: Columbia Pictures Corporation

   Pomimo wszelkich negatywnych opinii oraz zmarnowania swojego potencjału, remake "Linii życia" zasługuje na uwagę i wiele sobą prezentuje. Mimo, że momentami rozczarowuje i stosuje bardzo banalne zagrania, sięgnięcie po niego nie uważam za stratę czasu. W porównaniu do swojego pierwowzoru nie wypada ani blado ani nijak; wiele mu brakuje, ale wciąż stoi na przyzwoitym poziomie. 
   Na pytanie, co lepiej oglądnąć, czy oryginał czy remake, nie mam dla Was jednoznacznej odpowiedzi. Obejrzyjcie obydwa te filmy aby mieć pełne rozeznanie, co w danym było lepsze, a co gorsze. 

Ocena dzieł

Fabuła
3/5   /   4/5
Bohaterowie
4/5   /   3/5
Wykonanie
4/5     3/5
Subiektywne odczucie
3/5   /   4/5

Ostateczny wynik
7/10   /   7/10


See you
Kamila

PS 1 Pierwszą wersją "Linii..." jaką oglądnęłam był remake z tego roku i widziałam go w Multikinie w dniu polskiej premiery. Byłam wtedy z przyjaciółką. Zajęłyśmy najlepsze miejsca, czyli pośrodku najwyższego rzędu, gdzie czułyśmy się jak królowe. Do tego, byłyśmy zupełnie same na ogromnej sali przez calusieńki seans! Cóż, było coś koło 15:00, więc o tej porze nie było zbyt wielu ludzi w kinie, i też samo to kino nie jest zbyt popularne w naszej okolicy, więc nie dziwię się, że skończyłyśmy jako same na sali. Ale mimo wszystko, to było ciekawe doświadczenie!
PS 2 Przepraszam Was za tak długą nieobecność (już który raz to robię!). Jakiś czas temu rozpoczęłam studia i powoli zaczynam dochodzić do ładu z moimi obowiązkami i przyzwyczajam się do nowego trybu życia. Przeprowadziłam się też do akademika, gdzie na szczęście trafiłam na mnóstwo miłych osób, w tym na sympatyczne współlokatorki. We wrześniu z kolei, odwiedziła mnie moja przyjaciółka z Niemiec, którą poznałam na wymianie w liceum. Przenocowałyśmy kilka dni w Krakowie i następne dni albo spędzałyśmy na zwiedzaniu okolicznych atrakcji jak np. galeria obrazów Beksińskiego w sanockim zamku, albo wspólnie oglądałyśmy filmy i rozmawiałyśmy do późnej nocy. Wiele się w ostatnim czasie działo, dlatego proszę Was o wybaczenie za tak długą ciszę z mojej strony. 
UDOSTĘPNIJ TEN POST

04 września 2017

Liebster Blog Award #3

Hejka!
   Jakiś czas temu znalazłam na blogu pisarki iluzji pytania do Tagu Liebster Blog Award i uznałam, że bardzo chętnie na nie odpowiem. Zapraszam!

Czy trudno jest poznawać ludzi?


źródło: colorel11.tumblr.com

   Wydaje mi się, że tak. Często potrzeba sporo odwagi by się przełamać i zrobić ten pierwszy krok. Do tego trzeba mieć na uwadze liczne rozczarowania, a także i to, że nie każdy w pełni zaakceptuje naszą osobę. To wszystko jest bardzo oczywiste, ale gdy zależy komuś na poznaniu nowych ludzi, łatwo o tym zapomnieć.

Czy jest chwila, którą chciałabyś przeżyć jeszcze raz?


źródło: soupsane.tumblr.com

   Bardzo chciałabym cofnąć się do czerwca zeszłego roku, kiedy to pojechałam do Niemiec w ramach szkolnej wymiany. Drugiego dnia pobytu, wybraliśmy się całą grupą do parku rozrywki Phantasialand, gdzie spędziliśmy niemal cały dzień. Mimo to, że co chwila padało i byłam przemoczona do suchej nitki, nigdy nie bawiłam się tak dobrze i nigdzie nie spędziłam tak ciekawie wolnego czasu. Z tego wszystkiego najmilej wspominam jazdę kolejką, gdzie wszędzie otaczała nas woda i wagon robił co chwilę dzikie skręty w różne strony. To było niesamowite przeżycie!
   Chętnie cofnęłabym się również do któregoś z naszych wspólnych wypadów z moją najlepszą przyjaciółką, do rodzinnej Wigilii z 2011 roku (mam do niej szczególny sentyment) i do dnia, którego dostałam moją świnkę morską - Malinkę (już świętej pamięci, niestety). 

Jakie jest najpiękniejsze miejsce, jakie dano Ci szansę ujrzeć?


źródło: elf-love.blogspot.com

  Podczas licznych wycieczek i spacerów, udało mi się dotrzeć do wielu cudownych i barwnych miejsc, jednakże to właśnie te zapuszczone i zapomniane, wywołują we mnie najwięcej emocji i najchętniej wracam do nich myślami. Nie potrafię wybrać, które z nich jest dla mnie najpiękniejsze, więc opowiem Wam o jednym z nich. Jako pierwszy nasuwa mi się na myśl mój stary "bar", który pełni teraz funkcję składzika na drewno.
   Kiedy byłam dzieckiem, uwielbiałam spędzać wakacje z moimi kuzynami i zawsze mieliśmy całą masę pomysłów, jak zapełnić sobie czas. Pewnego dnia, kiedy przyjechali do mnie w odwiedziny, zaproponowałam im zabawę w bar. Na podwórku koło szopy, znajdowała się mała zadaszona wnęka z różnymi rupieciami, którą rodzice pozwolili nam zagospodarować na czas naszej zabawy. Przynieśliśmy tam z piwnicy mnóstwo starych garnków i plastikowych opakowań, które posłużyły nam za naczynia. Mój tata przeniósł nam tam starą komodę, która pełniła potem funkcję lady, a ze starego kartonu po stole pingpongowym, zrobiliśmy ścianę. Może i wszędzie walały się stare graty i pełno było pyłu, ale dla nas - a szczególnie dla mnie - to miejsce było wyjątkowe, może nawet piękne?
   Wiem, że się rozpisałam, i to w dodatku odrobinę nie na temat, ale właśnie tak chciałam odpowiedzieć na to pytanie. To miejsce ma dla mnie szczególne znaczenie i dlatego postanowiłam je tutaj wyróżnić. 

Jaką umiejętność ostatnio nabyłaś?


źródło: pixiv.net

   Nie wiem, czy można to nazwać umiejętnością, ale ostatnio stałam się bardziej świadoma tego, co jem. Moje problemy zdrowotne zmusiły mnie do całkowitego odstawienia produktów z konserwantami lub innymi sztucznymi składnikami, a co za tym idzie, stałam się ostrożniejsza podczas robienia zakupów. Zanim dodam jakiś produkt do koszyka, koniecznie sprawdzam wcześniej jego skład. Pochłania to dosyć sporo mojego czasu, ale przynajmniej nie kupuję czegoś, co może wywołać u mnie niepożądaną reakcję. Udaje mi się również powstrzymywać od jedzenia szkodliwych dla mnie rzeczy, jak np. lody i chipsy, co wcześniej przychodziło mi z ogromnym trudem. Oczywiście, zdarza mi się czasem skubnąć odrobinkę tego i tamtego, ale są to naprawdę minimalne ilości. 

Czy miłość można wyrazić tylko za pomocą słów "Kocham Cię"?


źródło: pinterest.com

   Oczywiście, że nie. Miłość to nie tylko słowa, ale przede wszystkim gesty. Swoje uczucie można wyrazić tym, że zawsze jest się gotowym wysłuchać, wesprzeć i pomóc, gdy ta druga osoba jest w potrzebie. Miłość to wierność, zrozumienie i spokojne trwanie przy sobie każdego dnia. Często nie potrzeba żadnego słowa, aby ją wyrazić, chociaż czasami nawet i takie ciche "Kocham Cię" jest potrzebne. 

Jaka jest twoja reakcja na stres?


źródło: pinterest.com

   Kiedy czuję się zestresowana, staję się dosyć nerwowa i bierna. Wygląda to tak, że leżę/siedzę w jednym miejscu i nie potrafię wykrzesać z siebie energii, aby cokolwiek zrobić, a wewnątrz jestem kompletnie ściśnięta i spanikowana. Najbardziej stresująca jest dla mnie presja czasu. Kompletnie tracę wtedy zdolność logicznego myślenia i w mojej głowie panuje jeden wielki chaos. Mam wtedy ochotę zacząć biegać w kółko i krzyczeć na cały głos. Yyyh, jak ja tego nie lubię! 

Ile kilometrów pokonałaś idąc?


źródło: pinterest.com

   Jeżeli chodzi tutaj o jakiś rekord, to chyba pokonałam go spacerując po Pieninach (myślałam, że mi nogi wysiądą po drodze) i idąc nad Morskie Oko. W obydwu przypadkach nie wiem konkretnie, ile to było kilometrów, ale każda z tych tras była dla mnie mordercza. Tak to jest, jak ma się słabą kondycję...

Słowa, które najbardziej Ci utkwiły w pamięci, to...

źródło: s-media-cache-ak0.pinimg.com

   Jest wiele cytatów, które motywują mnie do działania i utkwiły mi w pamięci na długo, lecz żaden nie dał mi tak dużo do myślenia jak: "Kochaj siebie, a będziesz kochaną". Nie wiem, czyja to maksyma, ale zobaczyłam ją pierwszy raz kilka lat temu na naklejkach z kawy Mokate Cappuccino XD Jakoś uderzyło mnie to, że zawsze znajdowałam naklejkę akurat z tą myślą. Nie będę ukrywać, mam problem z samooceną, i to dlatego te słowa wywarły na mnie tak duże wrażenie. 
   Bardzo wiele znaczą dla mnie też słowa moich najbliższych. Szczególnie utkwił mi w pamięci pewien zimowy wieczór, którego to moja najlepsza przyjaciółka powiedziała mi z pełnym przekonaniem, że byłabym bardzo dobrą pisarką. Ufam jej słowom i mam nadzieję, że kiedyś rzeczywiście uda mi się zabłysnąć jako autorce.

Jaki jest najlepszy sposób na pocieszenie kogoś?


źródło: duitang.com

   Myślę, że wystarczy powiedzieć: "Pamiętaj: jestem z Tobą!". To jedno zdanie znaczy naprawdę wiele, a już szczególnie wtedy, gdy brakuje słów na skomentowanie czyjejś krzywdy. 

Książka/film/serial/cokolwiek z dzieł, co miało wpływ na Twoje życie, to...


źródło: asuka111.deviantart.com

   Nie zamierzam w tym miejscu wybierać wyłącznie jednego tytułu, gdyż wyrządziłabym tym sporą krzywdę pozostałym tworom kultury, które w jakimkolwiek stopniu wpłynęły na moje życie. Zamiast tego, pozwolę sobie wyróżnić kilka tych, które najprędzej nasunęły mi się na myśl i pokrótce opiszę, do jakich zmian udało im się przyczynić:
  • "Tokyo Mew Mew"- anime, od którego zaczęła się moja przygoda z byciem Otaku
  • "Ocalona aby mówić"- ta historia dała mi wiele do myślenia i pokazała, że zawsze warto wybaczyć
  • "Mały Książę"- w przedstawieniu szkolnym, o tym samym tytule, grałam geografa i dzięki wspomnieniom związanym z tą sztuką, pokochałam teatr
  • "InuYasha"- dzięki temu anime zbliżyłam się do kilku osób, z którymi dzisiaj utrzymuję bardzo bliski kontakt
  • "Bliss"- Muse- piosenka, w której zakochałam się od pierwszego wejrzenia; dzięki niej, jestem dziś ogromną fanką zespołu Muse i namiętnie słucham rockowej muzyki

Jakie osoby miały największy wpływ na Twój charakter?


żródło: soupsane.tumblr.com

   Myślę, że to moi rodzice i najbliżsi przyjaciele, mieli - i wciąż mają - najwięcej do czynienia w tej kwestii. Rodzice od samego początku uczyli mnie, co jest dobre a co złe, dbali o mój rozwój pod każdym możliwym kątem i nigdy nie odmawiali mi pomocy. Oni stworzyli dla mnie fundamenty, na których zaczęłam potem budować moje dalsze życie. 
   Gdy stałam się nieco starsza i zaczęłam poważniej podchodzić do przyjaźni i związków, dzięki licznym rozmowom, wspólnym przygodom, ale też i kłótniom, udało mi się lepiej poznać samą siebie i ukształtować poglądy na wiele rożnych spraw. Cieszę się, że udało mi się natknąć na tych wszystkich ludzi na mojej drodze, gdyż rozmowa z każdym z nich dała mi jakieś doświadczenie, może i nie zawsze pozytywne, ale każde ma dla mnie duże znaczenie. 

Moje pytania

1. Co sądzisz o swoim charakterze pisma?
2. Z którą postacią fikcyjną identyfikujesz się najbardziej?
3. Jakie są Twoje doświadczenia związane z łamaniem bariery językowej?
4. Która lektura szkolna jest Twoją znienawidzoną?
5. W jakim miejscu najchętniej spędzasz wolny czas?
6. Jakie było Twoje hobby, gdy byłeś/łaś dzieckiem?
7. Czy kolekcjonujesz jakieś przedmioty?
8. Z którą Twoją wadą starasz się najbardziej walczyć?
9. Czy podoba Ci się Twoje własne imię?
10. Z którego osiągnięcia jesteś szczególnie dumny/a?
11. Twoje muzyczne guilty pleasure, to... 

   Nominuję do Tagu wszystkich tych, którzy mają na niego ochotę. Jestem szczególnie ciekawa co do Waszych odpowiedzi na to ostatnie pytanie... 

See you
Kamila
UDOSTĘPNIJ TEN POST
Szablon stworzony przez Blokotka. Wszelkie prawa zastrzeżone.