26 marca 2016

Recenzja filmu pt." Rockin' on Heaven's Door"

Hejka!
   Życie pisze najlepsze scenariusze. Jako zapalona czytelniczka biografii oraz autobiografii wiem, co mówię. Film, który jest tematem dzisiejszej recenzji może i nie jest oparty na faktach, ale mimo to potrafi zaskoczyć swoją wiarygodnością. Czym jeszcze może zadziwić widza ta produkcja? O tym przekonacie się za chwilę. Zapraszam! 


   Choong-Ui jest słynnym koreańskim piosenkarzem. Idol nastolatek w pełni korzysta z życia nie przejmując się przy tym żadnymi konsekwencjami (o czym zresztą chętnie rozpisują się gazety). Podczas jednej z mocno zakrapianych imprez, muzyk wdaje się w bójkę, w efekcie czego zostaje skazany na kilkanaście godzin prac społecznych. Choong-Ui trafia do hospicjum dla nieuleczalnie chorych, gdzie już pierwszego dnia udaje mu się zrazić do siebie nadzorczynię. Piosenkarz wkrótce dowiaduje się o istnieniu zespołu muzycznego, który działa w obrębie hospicjum, a wszyscy  jego członkowie są nieuleczalnie chorymi pacjentami. Grupa prosi Choong-Ui'a o pomoc w napisaniu piosenki na konkurs, na co ten niechętnie się zgadza. Prędko okazuje się, iż współpraca z ciężko chorymi otwiera oczy młodemu mężczyźnie i zmusza go do spojrzenia na życie z zupełnie innej perspektywy. 
   Główny bohater tego filmu to typowa, zakochana w sobie, pusta gwiazdeczka show-biznesu. Pomimo jego wrednego i samolubnego zachowania, udało mi się w nim dostrzec odrobinę charyzmy i empatii, a muszę przyznać, że długo nie mogłam przekonać się do tej postaci. Dopiero w drugiej połowie filmu w zachowaniu Choong-Ui zachodzi diametralna zmiana, na co niewątpliwie wpływ mieli członkowie zespołu muzycznego z hospicjum. Chyba nie muszę mówić, jak imponująca była postawa życiowa tych ludzi. Oni wszyscy bardzo dobrze zdawali sobie sprawę z faktu, iż wisi nad nimi widmo śmierci, pomimo tego w pełni oddawali się swojej pasji i czerpali z życia pełnymi garściami. 


   Co złośliwsi mogliby się pokusić o stwierdzenie, iż "Rockin' on Heaven's Door" jest tylko tanim wyciskaczem łez, a poruszona w tym filmie kwestia śmierci ma tylko i wyłącznie na celu wzbudzić jak najwięcej kontrowersji i przyciągnąć większą publikę. Szczerze mówiąc, sama odniosłam podobne wrażenie czytając informacje na temat tej produkcji w internecie. Postanowiłam jednak dać jej szansę i muszę wam powiedzieć, że się nie zawiodłam. "Rockin' on Heaven's Door" nie tylko mnie wzruszyło, ale i skłoniło do gorzkiej refleksji nad kwestią, w jaki sposób podchodzę do życia. We wstępnie zaznaczyłam, iż ten film nie jest oparty na faktach, jednakże w dzisiejszych realiach podobna historia naprawdę mogłaby mieć miejsce. 
   Dzięki temu filmowi kolejny raz przekonałam się, iż gra aktorska Koreańczyków jest znacznie bardziej przekonująca i naturalna niż u Japończyków. Niestety, ale nie mam szczęścia do japońskich filmów i dram (WAIT! Japonia będzie miała szansę się odkuć, oglądam teraz "Never Let Me Go" i bardzo mi się ta drama podoba!). Zastanawia mnie jedna rzecz- czy po nakręceniu tego filmu, zaszła w grających tam aktorach jakaś zmiana? Czy fakt, iż wcielali się w śmiertelnie chore osoby wpłynął na ich światopogląd? Czy podczas nagrań wchodzili w interakcję z chorymi, by później lepiej wczuć się w ich role? Bardzo mnie to zastanawia...
   Słabszą stroną tego filmu są klasyczne i przewidywalne żarty oraz momentami nudna, wlekąca się akcja. Z racji tego, iż wszędzie jest zaznaczone, że "Rockin' on Heaven's Door" jest komedią, liczyłam na coś więcej. 
   Zwykle, gdy akcja danego filmu dotyczy zespołu muzycznego bądź też piosenkarza, można się spodziewać kilku udanych młodzieżowych kawałków oraz klimatycznej ścieżki dźwiękowej. Bez obaw, podobnie jest i w tym przypadku. Dodatkowo, fanki K-Popu zapewne już zdążyły zauważyć, iż główną rolę w "Rockin' on Heaven's Door" gra Lee Hong-gi, wokalista zespołu F.T. Island.


   "Rockin' on Heaven's Door" poruszyło moje serce i mam nadzieję, iż poruszy także i wasze. Film ten idealnie nadaje się na szybkie, osobiste rekolekcje (jeżeli ktoś w tym roku narobił sobie zaległości- jak najbardziej polecam, oczyszczenie wewnętrzne gwarantowane!). Jeżeli udało mi się was przekonać do tej produkcji, to kliknijcie TUTAJ, a zostaniecie przeniesieni do strony, gdzie będziecie mogli ją oglądnąć. 

Moja ocena 8/10

See you
Kamila
Ps. Wesołych Świąt Wielkanocnych! Życzę wam dużo rodzinnego ciepła i miłości, miło spędzonych chwil, no i smacznego jajka :D 
UDOSTĘPNIJ TEN POST

20 marca 2016

Zapomniane anime cz.3

Hejka!
   W dzisiejszym wpisie pragnę kolejny raz przedstawić wam kilka anime, które z biegiem czasu zostały przez nas zapomniane, a w rzeczywistości zasługują na nieco więcej uwagi. Pierwszą część listy znajdziecie TUTAJ, zaś drugą TU. Zapraszam!

Magic Knight Rayearth


  Klasyczny przedstawiciel gatunku magical girls. Mimo, iż klasyczny wcale nie znaczy, że gorszy. 
 Hikaru, Umi i Fuu są kompletnie nieznanymi sobie dziewczętami; każda z nich uczęszcza do zupełnie innej szkoły. Dziwnym trafem, wszystkie trzy szkoły organizują dokładnie tego samego dnia wycieczkę na Wieżę Tokijską, gdzie dziewczęta spotykają się ze sobą pierwszy raz. To właśnie z tamtego miejsca zostają wezwane do magicznej krainy Cephiro, gdzie pragnienia oraz lęki ludzkich serc materializują się na naszych oczach. Każda z trójki dziewczyn otrzymuje moc jednego z żywiołów, a ich zadaniem jest uwolnić księżniczkę Cephiro z rąk okrutnego kapłana- Zagato. 
   Gdybym to właśnie dzisiaj usłyszała o tym anime, raczej nie zabrałabym się do oglądania. Fabuła wydaje się być oklepana (jeszcze te magiczne moce i żywioły, czyżbym miała do czynienia z pierwowzorem W.I.T.C.H?) i do tego naiwna i dziecinna. Jeżeli też tak pomyśleliście, to znaczy, że nie doceniacie autorek tej historii. Grupie CLAMP udało się stworzyć nie tylko ciekawą alternatywę dla "Sailor Moon", ale i opowieść, która potrafi zaskoczyć widza swoim zakończeniem. 
   Słysząc pierwsze nuty openingu "Magic Knight Rayearth" zawsze zalewa mnie fala nostalgii... Szkoda, że już nie robi się tak cudownych anime, jak to! 


Urusei Yatsura


   Kolejna lista z zapomnianymi anime i kolejna historia autorstwa Rumiko Takahashi. 
   Ataru jest typowym "psem na baby", co wyjątkowo nie podoba się jego dziewczynie- Shinobu. Pewnego dnia, chłopak zastaje w swoim domu niespodziewanych gości, a są nimi jeden z ministrów oraz... ogromny, rogaty kosmita? Jak się okazuje, Ziemia została najechana przez obcą cywilizację, która pragnie wziąć tę planetę w posiadanie, a wspomniany wcześniej ogromny rogacz jest ich przywódcą. Kosmita, pozostawił jednak ludziom jedną furtkę: najeźdźcy opuszczą Ziemię tylko wtedy, gdy jednemu z Ziemian uda się pokonać ich przedstawiciela. Pech chciał, iż to Ataru zostaje zmuszony podjąć się tego zadania. Jego przeciwniczką zostaje Lum- córka przywódcy obcej cywilizacji. Nikt by się jednak nie spodziewał, iż Lum zakocha się w swoim wrogu i będzie chciała u niego zostać na stałe! 
   "Urusei Yatsura" jest przyjemną oraz zabawną komedią romantyczną. Gdybym jednak miała porównać to anime z inną historią Rumiko Takahashi- "Ranmą 1/2"- zdecydowanie postawiłabym na "Ranmę 1/2" (o tym, anime przeczytacie w pierwszej części mojej listy). Nie dość. że główni bohaterowie "Urusei Yatsura" są mocno zakręceni, to jeszcze mamy tutaj do czynienia z fabułą rodem z kosmosu (ba dum tss)! Osobiście nie jestem miłośniczką tego typu produkcji, jednak dla tej zrobiłam wyjątek. 
   To anime ma już swoje lata, a co za tym idzie nie należy spodziewać się po nim pięknej grafiki oraz wspaniałej ścieżki dźwiękowej. Mówiąc o muzyce w "Urusei Yatsura", chyba jeszcze nigdy nie widziałam tak porąbanego openingu jak właśnie tam! Zresztą, sami zobaczcie! 


Kamikaze Kaitou Jeanne


   Kolejne magical girls w dzisiejszym zestawieniu.
   Bóg zesłał na ziemię jedną z anielic - Finn - aby ta odnalazła kogoś, kto będzie godny dzierżyć boską moc, by zabijać krążące po świecie demony. Ową wybranką zostaje nastoletnia Maron, która swoją moc czerpie od świętej Joanny d'Arc- bohaterki Wojny Trzynastoletniej (toczyli ją ze sobą Anglicy i Francuzi). Zadaniem dziewczyny jest zabijać potwory ukrywające się w słynnych dziełach sztuki. Za sprawą jej głośnych "kradzieży", wkrótce przylega do niej pseudonim "Kaitou Jeanne" ("Złodziejka Joanna" XD). Ku zdziwieniu Maron oraz Finn, na horyzoncie pojawia się jeszcze inny "złodziej", który za wszelką cenę pragnie je prześcignąć i zmusić dziewczynę do zrezygnowania z jej misji.
   Bardzo nie lubię, gdy Japończycy wplątują do anime/mang wątki religijne bez wcześniejszego szerszego rozeznania, ani dłuższego namysłu. Oglądając to anime zadawałam sobie momentami pytanie: "Ale po co autorka wplątała w to jakąś średniowieczną świętą?". Paradoksalnie, gdyby nie to anime, najprawdopodobniej nie usłyszałabym tak wcześnie o postaci Joanny d'Arc i nie wybrałabym jej na moją patronkę do Bierzmowania (zaimponowała mi odwagą, no co?). 
   Mam do tego anime ogromny sentyment. Polecam je wszystkim fanom gatunku magical girls oraz tym, którzy lubią romantyczne historie z odrobiną dreszczyku emocji. 


Jubei-chan the Ninja Girl


   Około trzysta lat temu, do walki ze sobą stanęli przedstawiciele dwóch najznamienitszych wojowniczych rodów. Jednemu z nich - Jubei'owi - udało się przed śmiercią przenieść swoją moc do opaski na oko w kształcie serca. Wierny sługa Jubei'a wyruszył na poszukiwanie prawowitego następcy swojego pana. Wędrówka zajęła mu aż 300 lat (wait, jakim cudem ten gość jeszcze nie kopnął w kalendarz?) jednak w końcu udało mu się znaleźć tę, której szukał. Następczynią wielkiego Jubei'a okazuje się być urocza nastolatka o imieniu Jiyu Nanohana. Po nałożeniu opaski na oko, dziewczyna momentalnie przemienia się w silną i niebezpieczną wojowniczkę. Potomkowie wrogiego klanu wkrótce dowiadują się o niezwykłej sile Jubei'a, której udało się przetrwać tyle setek lat. Jak nie trudno się domyślić, celem tego klanu staje się zabicie Jiyu oraz odebranie jej niezwykłej opaski na oko. 
   "Jubei- chan..." wbrew pozorom nie jest kolejnym typowym przedstawicielem magical girls (coś dzisiaj sporo się ich tutaj pojawiło!). Pokusiłabym się o stwierdzenie, iż jest to całkiem udana parodia tego gatunku. 
   Humor w tym anime jest momentami trudny do zrozumienia. Dodatkowo, podobnie jak w przypadku "Urusei Yatsura", fabuła oraz bohaterowie są mocno zakręceni. Uważam jednak, iż i takie historie mają w sobie sporo uroku. 
   Coś co zwróciło moją szczególną uwagę w "Jubei- chan..." jest genialna ścieżka dźwiękowa, która nawet jak na 1999 rok wciąż trzyma poziom. Koniecznie posłuchajcie! 

 

Slayers


   Absolutny klasyk wśród shounenów.
   Rządna przygód czarodziejka, słynna Lina Inverse, od zawsze była zakochana w pieniądzach i dla nich jest w stanie zrobić wszystko, nawet obrabować groźnych rozbójników. Gdy pewnego dnia dziewczyna przemierza las ze swoim łupem, zostaje napadnięta przez uzbrojoną grupę mężczyzn. W jej obronie staje przystojny szermierz - Gourry. Szkoda tylko, że jego masa mięśni nie jest proporcjonalna do ilości oleju w głowie... Po tym wydarzeniu wybuchowa parka rozpoczyna wspólną wędrówkę podczas której natykają się nie tylko na nieprzyjaciół, ale i zdobywają wiernych sojuszników. 
   "Slayers" należy do tego typu produkcji, przy których starsi widzowie będą wspominali najlepsze chwile dzieciństwa, zaś ci młodsi będą z zapartym tchem śledzić dalsze losy bohaterów. Zdecydowanie największym atutem "Slayersów" jest humor oraz jedyni w swoim rodzaju bohaterowie. Pomimo, iż to anime jest dosyć mocno schematyczne, a fabuła łatwa do przewidzenia, miło jest powrócić do tego typu klasyków. 
   Muszę się przyznać, że opening tego anime jest jednym z moich ulubionych. 





Chciałabym taki zegarek  >o<

   Które z wyżej wymienionych anime najbardziej przypadły wam do gustu? A może mieliście już wcześniej z nimi styczność? Piszcie w komentarzach!

See you
Kamila
UDOSTĘPNIJ TEN POST

12 marca 2016

Recenzja dramy pt." Kurosaki-kun no Iinari ni Nante Naranai"

Dzień dobry!
   Przeglądając pewnego dnia internety, natrafiłam przez przypadek na wyjątkowo trafne stwierdzenie: "Czasami trzeba obejrzeć coś słabego, aby umieć później odróżnić to od rzeczy dobrych" (czy jakoś tak). Oglądając ostatnio jedną z japońskich dram, przypomniały mi się właśnie te słowa. Przed wami recenzja dwuodcinkowej dramy pt."Kurosaki- kun no  Iinari ni Nante Naranai" (czyli "Nie będę robić tego, co każe mi Kurosaki- kun" w wolnym tłumaczeniu). Zapraszam! 


   Yu Akahane nigdy nie była darzona sympatią przez znajomych z klasy- to wszystko za sprawą jej mało dziewczęcego wyglądu oraz nieśmiałego zachowania. Kiedy dziewczyna przenosi się do innej szkoły, postanawia całkowicie zerwać z przeszłością i zmienić swój dotychczasowy wizerunek. Niestety, zaraz po przybyciu do szkolnego internatu, nastolatka natyka się na Haruto Kurosakiego- vice-dyrektora owego budynku. Chłopak słynie wśród rówieśników ze swojego agresywnego i dominującego zachowania, o czym Yu wkrótce przekonuje się na własnej skórze. Na szczęście, w pobliżu zwykle znajduje się sympatyczny Takumi- najlepszy przyjaciel Haruto- który gotów jest wybawić Yu z niemal każdej sytuacji. 
   Jak łatwo się domyślić, w pewnym momencie dochodzi pomiędzy dójką nastolatków do rywalizacji o serce uroczej Yu. Któremu z nich uda się je zdobyć- niebezpiecznemu Demonowi (Haruto), czy też czarującemu Aniołowi (Takumiemu)?  


   Moja przyjaciółka wiele razy przestrzegała mnie przed oglądaniem japońskich dram. Jej zdaniem gra aktorska Japończyków nie jest tak dobra i przekonująca jak u Koreańczyków. Zetknęłam się z tym stwierdzeniem jeszcze kilka razy w internecie. Nie byłabym jednak sobą, gdybym nie chciała się przekonać o tym na własne oczy. Mój wybór padł na dramę "Kurosaki- kun no Iinari ni Nante Naranai". I wiecie co? Reguła się potwierdziła! Już chyba w "Szpitalu" czy "Ukrytej Prawdzie" widziałam lepsze popisy aktorstwa. Niestety...
   "Kurosaki- kun no Innari ni Nante Naranai" jest adaptacją mangi o tym samym tytule, a jak wiadomo manga rządzi się swoimi prawami (chodzi mi tutaj o karykaturalne miny i wyolbrzymianie wielu sytuacji do rangi kryzysu światowego, no co XD). W trakcie oglądania obydwóch odcinków tej dramy cały czas miałam wrażenie, jakby aktorzy usilnie starali się zachowywać w podobnie przesadny i groteskowy sposób, co mangowe postacie. Dało to ostatecznie bardzo sztuczny efekt. Żałuję, że twórcy nie postawili na naturalne zachowanie bohaterów, a zamiast tego woleli usilnie brnąć w groteskę i przesadę.  
   Kolejną rzeczą, która zwróciła moją uwagę jest dosyć dziwna i uboga ścieżka dźwiękowa. Co chwilę pojawiały się niemal te same utwory; brakowało mi różnorodności. Do tego, nie wiem jakimi motywami kierowali się twórcy, aby w niektórych momentach za tło wykorzystać utwór Mozarta pt."Symphony No.25 G minor". Nic wam ten tytuł nie mówi? Oglądnijcie początek tego skeczu:


   Teraz chyba wiecie, o czym mówię. Podczas oglądania scen z tym utworem nie mogłam pozbyć się wrażenia, że ten Kurosaki- kun zaraz zawoła do głównej bohaterki: "TOOOOOOFIIIIK! Tofik, chodź do taty!". 
   Wszyscy ci, którzy oczekują od "Kurosaki- kun no Iinari..." oryginalnej fabuły oraz nieprzewidywalnych zwrotów akcji, będą czuli się srogo zawiedzeni. Krócej mówiąc- ta historia jest przewidywalna do bólu. 
   Czytając tę recenzję można odnieść wrażenie, iż natrafiłam na najgorszą dramę w historii dram, a jej oglądanie było istnym bezsensem. Paradoksalnie, dawno się tak nie uśmiałam, jak przy oglądaniu tej dramy. Pomimo tego, iż poziom głupoty i dziwactw osiągnął w niej już na samym początku bardzo wysoki poziom, nie potrafiłam zmusić się, aby odejść od ekranu. Można by stwierdzić, iż twórcom zamiast komedii wyszła bardzo udana parodia (co rzecz jasna nie było ich zamiarem). 
  Po dogłębnym przeanalizowaniu fabuły tej dramy, o dziwo udało mi się dostrzec, iż posiada ona całkiem mądre przesłanie (szkoda tylko, że ta tona chłamu skutecznie je przysłania :/). Historia Yu świetnie pokazuje, iż nie warto wyśmiewać brzydkich kaczątek, gdyż to właśnie z nich wyrastają piękne łabędzie.


Tacy średnio piękni są XD

   Pomimo wielu absurdów, jakie znajdują się w dramie "Kurosaki- kun no Iinari ni Nante Naranai", można się świetnie ubawić przy jej oglądaniu. Jej zakończenie zdradza, iż jest to dopiero początek historii o Yu, niepokornym Demonie (Haruto) i pięknym Aniele (Takumim). Czy warto oglądnąć tę dramę? Odpowiedź brzmi- i tak i nie. Decyzja zależy od was.
   Obydwa odcinki tej dramy znajdziecie TUTAJ.

Moja ocena 5/10

See you
Kamila 
UDOSTĘPNIJ TEN POST

05 marca 2016

Zakazane uczucie- recenzja książki pt."Córka samuraja"

Hejka!
   Ostatnio zatęskniło mi się za pisaniem recenzji książek. Akurat udało mi się niedawno znaleźć taką, która swoją treścią idealnie wpasowuje się w tematykę tego bloga. Chyba domyślacie się, co to znaczy? Przed wami recenzja książki "Córka samuraja" autorstwa Lesley Downer. Zapraszam!


Informacje ogólne
Oryginalny tytuł: The Samurai's Daughter
Tłumaczenie: Monika Wyrwas - Wiśniewska
Wydawca: Sonia Draga
Ilość stron: 384
Rok wydania: 2014

   Młodość  Taki przypada na wyjątkowo burzliwy okres, jeżeli chodzi o historię jej kraju. Japonia po niemal 200 latach izolacji w końcu otwiera swoje granice, a co za tym idzie- rozpoczął się dla niej okres gwałtownych przemian zarówno tych politycznych, gospodarczych jak i kulturowych.
   Aby lepiej zapoznać się z zachodnimi obyczajami, Taka wraz z matką oraz starszą siostrą wspólnie wybierają się do słynnej restauracji "Czarna Piwonia" na smażoną wołowinę- typowo amerykańskie danie. W trakcie posiłku zostają napadnięte przez rozwścieczonego ronina- samuraja, który stracił swojego pana. Z opresji ratuje je przypadkowy przechodzeń, jakim jest ubogi, nastoletni Nobuyuki Yoshida. W podzięce otrzymuje od matki Taki dach nad głową oraz pracę jako służący w ich rezydencji. W dosyć krótkim czasie Taka i Nobuyuki stają się sobie bliscy, nie zważając przy tym na skrajnie różne statusy społeczne. Na swoje nieszczęście, Taka nie zdaje sobie sprawy, iż jej ukochany wywodzi się z klanu, który jest śmiertelnym wrogiem jej rodziny. 
   Opis fabuły tej książki bardzo przyciągnął moją uwagę, Nie wiem jak wam, ale mnie bardzo przypomina on historię z "Romea i Julii"- dwa zwaśnione od wieków rody oraz smutna historia miłości dójki młodych ludzi. Trzeba przyznać, iż brzmi nieco znajomo. 
   Na szczególne uznanie zasługuje tutaj dosyć nietypowa tematyka tej powieści - wojna domowa w Japonii z II połowy XIX- tego wieku - oraz szczegółowe i bardzo wiarygodne oddanie realiów ówczesnej epoki. Autorka poprzez drobne niuanse i barwne opisy miejsc, ubiorów oraz ludzkich zachowań, potrafi przenieść czytelnika prosto do Japonii z okresu Meiji. 
   Niestety, ale w znacznie mniejszym stopniu zachwycił mnie język, jakim napisana jest ta książka. Momentami miałam wrażenie, jakbym czytała powieść autorstwa kompletnie niedoświadczonego, początkującego pisarza (a z tego co mi wiadomo, pani Lesley Downer ma już kilka powieści na swoim koncie). To chyba przez styl Neila Gaimana (który, nawiasem mówiąc, jest moim ulubionym autorem) mam teraz takie wygórowane wymagania, co do języka, jakim posługują się autorzy. 
   Kwestią sporną, jeżeli chodzi o "Córkę samuraja", może być to, który wątek jest bardziej wysunięty na pierwszy plan: wątek zakazanej miłości, czy raczej wojna domowa w Japonii. Moim zdaniem, autorce udało się sprawnie zachować harmonię, ale i równocześnie pozostawić w czytelniku uczucie lekkiego niedosytu. 


Zdjęcie przedstawiające XIX- wieczne japońskie kobiety

   "Córka samuraja" jest niewątpliwie gratką dla fanów kultury oraz historii Japonii, którzy chcą poszerzyć swoje horyzonty o nowe informacje. Mogę też śmiało stwierdzić, iż ta książka zadowoli także i tych czytelników, którzy nie są entuzjastami kraju kwitnącej wiśni. 



Jakie cudne kimono!

Moja ocena 7/10

See you
Kamila
Ps. Coś ostatnio za często rozdaję te 7! Taaa... Czas obejrzeć albo przeczytać coś słabego XD 
UDOSTĘPNIJ TEN POST
Szablon stworzony przez Blokotka. Wszelkie prawa zastrzeżone.