28 czerwca 2015

Spoilery, wszędzie spoilery- recenzja książki "Motyl na wietrze"

Hejka!
   Nie wiem jak wy, ale ja nie znoszę kiedy ktoś zdradzi mi zakończenie danej książki zanim ja sama do niego dotrę. To uczucie złości i rozczarowania kiedy już nie masz ochoty dobrnąć do końca powieści i robisz to z przymusu. Kiedy czytasz tylko i wyłącznie po to, by z czystym sumieniem powiedzieć "Tak! W końcu dobrnęłam/łem do końca!". O tym jak zakończy się dana historia, dowiadujemy się najczęściej od znajomy bądź też za pośrednictwem internetu. Czy wyobrażaliście sobie jednak taką sytuację, kiedy to autor książki w wyjątkowo perfidny sposób, zdradza wam jak potoczą się dalsze losy opisywanych przez niego bohaterów? Kiedy już na samym początku historii, lub w połowie, wiecie jak wszystko się skończy? Opowiem wam dziś co nieco o książce japońskiej autorki Rei Kimury pt. "Motyl na wietrze", w której zawarta została autentyczna historia o Okichi Saito. Zapraszam!


Polska wersja okładki

   Przenieśmy się do Japonii, do drugiej połowy XIX wieku. Był to wyjątkowo burzliwy okres dla tego kraju ponieważ po wielu latach izolacji od całego świata, w końcu zaczął on otwierać się na inne kultury. Ludzie byli zszokowani widząc na ulicy obcokrajowców o rudych włosach i o wyjątkowo wysokim wzroście. Amerykanie zwani przez Japończyków "Amerykańskimi diabłami", zaczęli coraz to liczniej przypływać do kraju kwitnącej wiśni, w celach handlowych rzecz jasna. Dla Japończyków byli to najeźdźcy, ktoś kogo należy się bać, unikać i przede wszystkim nienawidzić. 
   W jednym z japońskich miast- Shimoda, w niezbyt zamożnej, mieszkającej nad morzem rodzinie, przyszła na świat wyjątkowo piękna dziewczynka. Nazwano ją Okichi, a po swoim ojcu odziedziczyła nazwisko Saito. Mimo iż nie urodziła się jako długo wyczekiwany przez wszystkich syn, była kochana i doceniana jako córka. 
   Pewnego dnia, kiedy to Okichi wraz ze swoją najlepszą przyjaciółką Naoko wracały z łaźni, przez przypadek zobaczył je pewien Amerykanin. W zasadzie nie był to byle kto, a mianowicie pierwszy amerykański konsul w Japonii- Townsend Harris. Uroda Okichi zachwyciła go do tego stopnia, iż zażądał by ta została jego konkubiną. 
   Dziewczyna została zmuszona opuścić swój rodzinny dom oraz zostawić wszystkie drogie jej osoby, w tym swojego ukochanego Tsurumatsu.


Okichi Saito


Townsend Harris (tak, ona musiała zostać konkubiną takiego starego faceta)

   Zwykle w tym momencie napisałabym "Jak dalej potoczą się jej losy? Przekonajcie się sami" jednakże z racji tego iż ta książka jest jednym wielkim spoilerem, nie mam zamiaru. Dodatkowo, historia jest oparta na faktach więc...
   Co do tych spoilerów, pokarzę wam na wymyślonych przeze mnie przykładach, jak one wyglądały.

   Popatrzyła na zachodzące w oddali słońce. Wtedy jeszcze nie wiedziała, że był on ostatnim w jej życiu. 

   Posłała mu serdeczny uśmiech. Wtedy jeszcze nie wiedziała, że widzi go ostatni raz. 

   Wzięła do ręki zapalniczkę. Wtedy jeszcze nie wiedziała, że to właśnie nią przez przypadek wywoła pożar swojego domu, że trafi do szpitala z poparzeniem pierwszego stopnia, że spłonie cała jej ukochana kolekcja znaczków którą zbierała przez lata i że o jej wyczynie będzie mówić cała wieś. Wtedy jeszcze tego nie wiedziała...

   Wiem że lekko przesadziłam w ostatnim przykładzie, ale przepraszam bardzo, jak w praktycznie każdym rozdziale pojawia mi się coś takiego to jak mam się nie denerwować?
   Przechodząc do kolejnej rzeczy, warto wspomnieć iż Okichi jest jedną z ważniejszych kobiet jeżeli chodzi o historię Japonii (chociaż przez bardzo długi czas była niedoceniana). Gdyby dziewczyna odmówiła zostania konkubiną Townsenda Harrisa, ten najprawdopodobniej nie zgodziłby się na żądania władz Japonii i nie wiadomo jak potoczyłyby się konsultacje w sprawie otworzenia japońskich portów na amerykańskie statki. Mówiąc prościej, Okichi była kartą przetargową. 


Muzeum Okichi w Houfukuji

   Jak już wcześniej wspomniałam, Amerykanie byli znienawidzeni przez większość Japończyków. W momencie kiedy Okichi została konkubiną amerykańskiego konsula, społeczeństwo odrzuciło ją i wszyscy zaczęli traktować ją jak trędowatą. Ludzie których Okichi uważała dawniej za przyjaciół, odwrócili się od niej a ci, z którymi nie miała nigdy do czynienia, unikali jej jak ognia. Na domiar złego, najgorzej była traktowana przez ludność Shimoda, swojej rodzinnej wioski!
    Przez pewien czas się zastanawiałam "Hej! Dlaczego oni traktują ją tak niesprawiedliwie? Przecież ona została zaciągnięta siłą do tego amerykańskiego konsulatu. Przecież ona wcale tego wszystkiego nie chciała!". 
   Bardzo długo ubolewałam nad tym okropnym zachowaniem ludzi gdy w pewnym momencie wyobraziłam sobie taką sytuację:

   XX wiek. Polska. II wojna światowa. Do Warszawy przyjechali gestapowcy. Pewnego dnia, jeden z nich zauważył wyjątkowo piękną Warszawiankę. Postanowił zabrać ją z rodzinnego domu i uczynić ją swoją kochanką. Dziewczyna nie miała w tej sprawie nic do gadania gdyż Niemiec zagroził jej, że jeżeli nie zgodzi się z nim zamieszkać to gestapowcy wymordują całą jej dzielnicę. Dziewczyna z bolącym sercem zgodziła się na jego warunki.
   Nastał koniec wojny. Gestapowiec został złapany, osądzony a następnie stracony. Dziewczyna odzyskała wolność. Niestety, nikt nie patrzył na jej obecność wśród ludzi przychylnym okiem, nawet jej najbliższa rodzina. Przecież ona zadawała się ze Szwabem! Mordercą! Wrogiem! 
   Dziewczynie ogolono głowę na łyso aby każdy wiedział, iż zadawała się z hitlerowcem. Nikt wtedy nie patrzył na to że została zaciągnięta do jego łóżka wbrew własnej woli. Nikt nie patrzył na to, że swoją bohaterską postawą uratowała całą dzielnicę przed pewną śmiercią, że dała ludziom choć trochę czasu na ucieczkę. Nikt...


Okichi Saito

   W zaledwie 167 stronach została opisana historia całego życia Okichi Saito. Nie wiem jakim cudem udało się tego dokonać autorce! Do tak powierzchownego opisywania niemal każdej rzeczy trzeba mieć chyba talent! 
   Podsumowując, ta książka ma potencjał lecz (niestety) zmarnowany. Liczę na to, iż kiedyś jakiś inny pisarz podejmie się próby napisania o Okichi Saito i zrobi to dokładniej niż Rei Kimura. 

   
Moja ocena 5/10

See you
Kamila
UDOSTĘPNIJ TEN POST

23 czerwca 2015

W krainie piękna i absurdu- recenzja książki "Dopóki śpiewa słowik"

Witam!
   W czasach kiedy niemal każdy może wydać napisaną przez siebie książkę, dobry pisarz jest na wagę złota. Dobry pisarz potrafi swoją prozą przenieść nas w zupełnie inny świat i sprawić, iż będziemy chcieli więcej i więcej. Osobiście uwielbiam tę chwilę, kiedy czytam jakiś wyjątkowo emocjonujący fragment powieści i już wydaje mi się, że wiem jakie jest rozwiązanie zagadki jednak nagle okazuje się, że chodziło o coś zupełnie innego. Ten moment kiedy opisywany jest najzwyklejszy w świecie przedmiot, a ma się wrażenie jakby była mowa o zaginionym, magicznym artefakcie. Słowa mają ogromną moc. Potrafią nas zranić tylko po to by zaraz potem podnieść na duchu. Czarują nas swoim pięknem i sprawiają, iż każde kolejne pokolenie nie jest w stanie bez nich żyć. Co jednak, kiedy tego piękna jest zbyt dużo? Co kiedy zaczyna dominować nienaturalność a przesadny opis goni przesadny opis? Zapraszam was do zapoznania się z powieścią Antonii Michaelis pt."Dopóki śpiewa słowik".


Polska wersja okładki książki

   Osiemnastoletni Jari Cizek postanawia na czas wakacji opuścić swój rodzinny dom by udać się na kilkutygodniową podróż w góry. Chłopak zostawił w rodzinnych stronach swojego najlepszego przyjaciela Mattiego, niepoprawnego romantyka, oraz warsztat stolarski ojca, który miał w przyszłości odziedziczyć i prowadzić. 
   Jari od zawsze miał kompleksy w jednej kwestii, a mianowicie nie radził sobie w kontaktach z dziewczynami. Rozmowa z jakąkolwiek przedstawicielką płci pięknej była dla niego szczególnym wyzwaniem, nie mówiąc już o czymś więcej ( ͡° ͜ʖ ͡°). Dlatego podczas swojej wędrówki przez góry, gdy nastolatek spotkał Jaschę w galerii obrazów, nie wiedział co powiedzieć. Powodów było kilka:

A) Jari nie umiał prowadzić inteligentnej konwersacji z dziewczynami;
B) Jascha była wyjątkowo brzydka;
C) Może był zmęczony po podróży pociągiem?

   Ach ta Jascha- nie wiadomo co o tym dziewczęciu myśleć. Jakim cudem, ktoś tak brzydki może mieć taki cudowny śmiech? Jakim cudem ktoś kto ma zdeformowaną twarz, krzywe nogi i garba może mieć głos niemal jak anioł?
   Jascha proponuje zmęczonemu chłopakowi, iż pomoże mu przeprawić się przez góry. Nieco onieśmielony ale jednak pewny swego, Jari zgadza się na jej propozycję. Jak się później okazuje, Jascha jest zupełnie inną osobą niż wydawała się być na początku. Las w którym grasuje stado zabijających ludzi wilków jest jeszcze bardziej niebezpieczny niż głoszą plotki jednak mimo to, Jari postanawia poznać jego tajemnice.


Oryginalna wersja okładki

   Już wcześniej miałam styczność z twórczością pani Antonii Michaelis a mianowicie z "Baśniarzem", którego poleciła mi moja przyjaciółka. Niestety ale nie doczytałam tej książki do końca. Najprawdopodobniej miałam jeszcze kilka innych w kolejce. 
   "Dopóki śpiewa słowik" jest jedną z najbardziej absurdalnych książek jakie w życiu czytałam! Główny bohater niby jest wytrwały i pracowity ale to wszystko nie ma sensu w obliczu jego niezaspokojenia... no chyba domyślacie się jakiego... Miałam wrażenie jakby przez całą powieść wszystko kręciło się wokół TEJ jednej rzeczy! Ja rozumiem kiedy TE sceny pojawiają się co jakiś czas i zaistniały one w wyniku jakichś głębszych uczuć ale kiedy główny bohater myśli o TYM prawie cały czas... Nosz coś mnie trafia na samą myśl! Jak przeczytacie tę książkę to dowiecie się o co mi chodzi bo nie chcę tutaj spoilerować.
   Jari nazywany był przez Jaschę Czyżykiem. To dlatego, iż tak tłumaczy się jego nazwisko. Cizek to po czesku czyżyk. Jest to jedna z kluczowych informacji ponieważ to przezwisko przewija się  przez niemal całą książkę. Mówię to byście nie zdziwili się, kiedy główny bohater zacznie sam siebie tak nazywać. Wiecie, ja nic nie mam do tych co gadają do siebie ponieważ jestem dziwna i lubię dziwaków, ale to w jaki poetycki sposób mówił sam do siebie Jari, momentami zaczynało mnie niepokoić. 
   Jak na samym początku wspominałam, bardzo lubię kiedy jakiś zwyczajny przedmiot bądź też zwyczajna czynność, opisywana jest jakby miała ona coś wspólnego z magią. Styl autorki jest dosyć osobliwy więc takie opisy pojawiały się niemal cały czas. Na samym początku niezwykle mnie to intrygowało. Niestety, im bardziej brnęłam w nieznane, tym bardziej te opisy zaczynały mnie irytować. 
   Moim (nie)skromnym zdaniem, ta książka jest "udziwniana" na siłę. Zarówno bohaterowie jak i akcja spowici są tajemnicą i kiedy już wszystko ma się wydać, kiedy prawda ma zostać odkryta, wszystko robi się jeszcze bardziej niejasne. W kryminałach jest to zabieg wyjątkowo pożądany, jednak w przypadku tej powieści, to "udziwnianie" wyszło tylko na niekorzyść całego wizerunku. Bezsensowne komplikacje które zdają się zmuszać nas do myślenia, zapędzają nas tylko w kozi róg a ciągłe ataki tym wszechobecnym erotyzmem i dziwactwami, sprawiają iż mamy ochotę rozpłakać się jak dziecko i błagać o litość. Dobra książka nie powinna wyzwalać w nas tak negatywnych emocji. 

\

Antonia Michaelis

   Jeny, zauważyłam że zawsze kiedy piszę o książkach które niezbyt mi się podobały, robię się niesamowicie ironiczna i chamska! Ja nie wiem skąd to się bierze! Musicie wiedzieć że na żywo wcale taka nie jestem.
   Podsumowując, jeżeli chcesz po raz pierwszy sięgnąć po prozę pani Antonii Michaelis, za nic w świecie nie sięgaj po tę książkę! Po co się zniechęcać już na starcie?
   Gdyby nie ta niepotrzebna ilość komplikacji, "Dopóki śpiewa słowik" mogłaby być naprawdę dobrą książką!

Moja ocena 4/10

See you
Kamila :3



UDOSTĘPNIJ TEN POST

21 czerwca 2015

Moja mała, wielka wycieczka :3

Hejka!
   Dzisiaj będzie troszkę inaczej niż zwykle a mianowicie opowiem wam kilka słów o muzeach jakie zwiedziłam w ostatnim czasie oraz spektakl który miałam szczęście oglądnąć.


Dzwoneczek i Piotruś Pan

   Dnia 17 czerwca, w środę, wybrałam się wraz z moją klasą do teatru "Maska" w Rzeszowie. Byliśmy na spektaklu pt. "Piotruś Pan". Wiem że jest to przedstawienie dla dzieci ale mimo wszystko BYŁO WARTO! Pierwszą rzeczą jaką zobaczyliśmy po wejściu do teatru to był...ogromny tabun dzieci z podstawówki i przedszkola! Bycie jedyną grupą licealistów pośród tylu dzieciaków było dosyć osobliwym doświadczeniem. Ale jak te dzieci na nas patrzyły! Jak na jakichś kosmitów albo nie wiadomo co! Jakby pierwszy raz w życiu widziały osoby w naszym wieku XD
   Jak prezentuje się fabuła "Piotrusia Pana" wie zapewne większość z nas więc nie będę jej streszczać. Co do gry aktorów, nie mam prawie żadnych zastrzeżeń. Jedyną rzeczą do której mogłabym się przyczepić było to, iż aktor grający tytułowego "Piotrusia Pana", mówił nieco za cicho. Jako najwyżsi spośród wszystkich widzów, musieliśmy zająć dwa ostatnie rzędy i niekiedy musiałam nadstawić uszu aby usłyszeć, co mówił aktor.
   Absolutnie załatwiły mnie stroje zaginionych chłopców z Nibylandii! Jeden z aktorów miał na sobie bluzę z Hello Kitty, a inny miał na plecach słodziutki, różowy tornister. Dodatkowo, mieli na twarzach dosyć krzykliwy i kolorowy makijaż. Nie mogłam się na nich napatrzeć! 


Uwielbiam ich!


Też chcę takiego misia!

   Muszę się wam do czegoś przyznać. Jedna z aktorek która grała w tym spektaklu podbiła moje serce! Zaraz... Chyba raczej jej gra niż ona... Ykhym, do rzeczy! Ta kobieta wcielała się w kilka postaci- psa Wendy, pirata oraz jednego z zaginionych chłopców. Jaki ona ma talent! Właściwie, to wszyscy aktorzy którzy mieli do czynienia z tym spektaklem spisali się na medal!
   Niby przedstawienie dla dzieci, a nawet dorosły może się uśmiać! Jeżeli czyta mnie ktoś mieszkający w okolicach Rzeszowa, to niech natychmiast zadzwoni do tego teatru i zarezerwuje dla siebie bilet na to przestawienie! NATYCHMIAST!
   Zaraz po wyjściu z teatru, udaliśmy się do Muzeum Okręgowego w Rzeszowie. Te wszystkie obrazy, wazy, meble oraz przedmioty jakie tam zobaczyłam zaparły mi dech w piersi! Zauważyłam u siebie ostatnio pewną tendencję do szczególnego zwracania uwagi na obrazy przestawiające wazony z kwiatami. Nigdy bym nie pomyślała że widząc martwą naturę, będę powtarzać sobie w myślach "Muszę to mieć, muszę to mieć, MUSZĘ TO MIEĆ!".
   Na drugim piętrze czekało na mnie coś niesamowicie pięknego a mianowicie wystawa przedstawiająca domki dla lalek. Ale nie były to byle jakie domki z plastiku! Były to oryginalne domki z czasów PRL-u. Wszystko co się w tych domkach znajdowało, było idealnie odwzorowane i to z niezwykłą precyzją. Jednym z pierwszych eksponatów była apteka. Na widok tych wszystkich maluteńkich buteleczek, dziewczyny z moje klasy zaczęły wzdychać jak małe dziewczynki. Jednym z ciekawszych domków był dla mnie sklep z sukniami ślubnymi, perfumami i butami. Wszystko wyglądało tak realistycznie i pięknie, że aż miało się ochotę skurczyć i tam zamieszkać!


Dom Miss Hope


Dom z mebelkami w różyczki


Mój ukochany sklepik <3


Kuchnia


Moje śliczności!



Sklep mięsny? Ej serio? Komu chciało się robić coś takiego?

   Na zdjęciach nie wygląda to tak spektakularnie jak w rzeczywistości (o ile powinno się używać słowa "spektakularny" opisując domki dla lalek...). Niestety jest to wystawa czasowa więc za niedługi czas już jej nie będzie. Czekajcie... Właściwie to chyba DZISIAJ jest jej ostatni dzień! 
   Żegnajcie moje kochane domeczki! Nigdy was nie zapomnę! Ten osobliwy dom pisarza z pustymi butelkami walającymi się po podłodze i pogniecionymi papierami. Ten piękny hotel z migającym telewizorem. Ta piękna scena przedstawiająca pogrzeb. Czekaj... CO?
   Niestety ale rzeczywiście jeden z domków przedstawiał ubranych na czarno ludzi, którzy modlili się nad ciałem leżącym w trumnie. Później wszyscy śmialiśmy się, że dawniej dzieci lubiły się bawić w pogrzeb. Pierwszorzędna rozrywka, nie ma co! 
   Jestem bardzo ciekawa, jakie miasto odwiedzi teraz ta wystawa. Ale będą z nich szczęściarze!
  Mam nadzieję iż podobał wam się ten wpis. Może i nie na temat książek ale zawsze coś!

Do zobaczenia 
Kamila

Ps. Jakby co, te zdjęcia pochodzą z internetu. Nie że ja je robiłam czy coś! W końcu, nie wolno było robić zdjęć ani w teatrze ani w muzeum.



   
    


UDOSTĘPNIJ TEN POST

08 czerwca 2015

Cywilizacja strachu i nienawiści- recenzja książki "Spalona żywcem"

Witajcie!
   Jakiś czas temu napisałam recenzję książki "Kwiat Śniegu i sekretny wachlarz" gdzie niezbyt pochlebnie wypowiedziałam się na temat ówczesnej kultury Chin. Napisałam o tym, że kobieta nie posiadała wówczas prawie żadnej wartości a jej los był niemal całkowicie zależny od mężczyzn. Książka którą ostatnio przeczytałam, w znacznym stopniu zmieniła moje patrzenie na tę sprawę. 
   Jak się okazuje, są miejsca na ziemi gdzie kobiety są jeszcze gorzej traktowane. Istnieją kraje, gdzie życie głupiego, bezrozumnego zwierzęcia jest warte więcej od tego, które należy do kobiety! Pragnę zapoznać was dziś z lekturą książki pt."Spalona żywcem" w której zawarte zostały wspomnienia jej autorki- Souad. Zapraszam!


Jedna z kilku wersji okładek

   Souad urodziła się w latach 50-tych zeszłego wieku w Cisjordanii. Połowę swojego życia spędziła jako niewolnica, wiecznie katowana przez przesadnie agresywnego ojca. Panująca w jej kraju religia nie pozwalała Souad na wiele rzeczy które dla nas- Europejczyków, są normalne i oczywiste. Jeżeli kobieta spojrzy na ulicy jakiemuś mężczyźnie w oczy, hańbi honor swojej rodziny. Jeżeli nie idzie przez miasto w towarzystwie drugiej kobiety, nazywa się ją charmuta, co znaczy "dziwka". Tam skąd pochodzi Souad, pokazywanie swoich nóg i rąk przez kobiety jest grzechem. Nie daj Boże, żeby jakaś dziewczyna pokazała dekolt! 
   Życie Souad od dzieciństwa przesączone było strachem o własne życie bowiem kobieta w tamtych rejonach, jest najzwyczajniej w świecie nikim. Dziewczynę można bić, zmuszać do pracy, zastraszać, terroryzować a nawet zabić! Niestety, w tamtych krajach jest to "normalne". Mężczyzna sprawuje pieczę nad całą rodziną a kobieta jest tylko dodatkiem, kimś kto ma wykonywać brudną robotę i rodzić synów. Jeżeli w jakiejś rodzinie na świat przychodziło za dużo córeczek, zabijano je jeszcze jako noworodki. Istna cywilizacja śmierci.
   Mężczyzna jest panem całego domu zaś kobieta jest zmuszona słuchać każdego jego rozkazu, w przeciwnym razie spotka ją bardzo surowa kara. Fakt, iż faceci są ciągle agresywni i niezadowoleni, nie jest w tamtych stronach niczym szokującym. Mężczyźni mają prawo atakować swoje żony i córki z byle powodów, np. gdy herbata nie jest wystarczająco słodka lub gdy na mięsie jest za mało sosu. Czysta paranoja! 
   Od razu, nasuwa się tutaj pewne pytanie- dlaczego oni się tak zachowują? Otóż dlatego, by mieć władzę. W końcu, im bardziej się kogoś boisz, tym większą ma nad tobą kontrolę. 
   Wracając do Souad (jak zwykle się rozpisałam, przepraszam ^^), pewnego dnia przez przypadek dowiedziała się, iż ich dom odwiedził pewien przystojny mężczyzna z sąsiedztwa. Jak się później okazało, przyszedł by zapytać jej ojca czy ten oddałby mu Souad za żonę. Oczywiście młodzieniec otrzymał odmowną odpowiedź ponieważ, jak nakazuje tradycja, córki z jednego domu mają wychodzić za mąż od najstarszej do najmłodszej, a przed Souad była jeszcze jej siostra- Kainat. 
   Dziewczyna zainteresowała się ów chłopakiem, który okazał się być jej sąsiadem z naprzeciwka. Souad zaczęła obserwować go z ukrycia za każdym razem kiedy wyjeżdżał do pracy lub gdy z niej wracał. Codziennie starała się wymyślić wiarygodną wymówkę, dlaczego o takich a nie innych porach, znajdowała się na podwórzu i wykonywała nie należące do niej obowiązki (cóż, kobiety były cały czas pod stałą kontrolą).  Po jakimś czasie, Souad i przystojny mężczyzna z naprzeciwka, zaczęli się ze sobą potajemnie spotykać. Niestety, te schadzki nie wyszły nikomu na dobre...


Jedna z kilku wersji okładek

   Podczas czytania tejże książki, odczuwałam głównie gniew, smutek oraz współczucie. Życie Souad oraz wielu innych kobiet w tamtych rejonach, jest istnym piekłem na ziemi! Zero praw, zero szczęścia w życiu i co najważniejsze- zero miłości. Zamiast tego, otrzymywały bezsensowne kary i były cięgle poniżane! 
    Pani bibliotekarka ostrzegała mnie, iż język jakim pisana jest ta książka jest nieco chaotyczny i  momentami trudny do zrozumienia. Miała rację. Wspomnienia Souad były pisane raz w czasie przeszłym jednak w większości dominował czas teraźniejszy. Ostatnie wydarzenia z jej życia, również były pisane w czasie przeszłym. Chyba jest to jedyne moje zastrzeżenie co do tej książki. Kiedy powiedziałam o tym przyjaciółce, mocno się zdziwiła. W zasadzie nie ma się co, gdyż jest to autobiografia Souad i zarazem pierwsza jej książka. Dawniej, ta kobieta była analfabetką więc ma trochę mniejszy "staż" w pisaniu od przeciętnego Europejczyka. 
   Czy wiecie może czym jest zbrodnia honorowa? Właśnie to ona jest głównym tematem opowieści Souad. Kiedy w niektórych krajach muzułmańskich, kobieta popełni przestępstwo (tak jak już pisałam, może to być nawet spojrzenie w oczy przechodzącemu obok mężczyźnie!), hańba jaką się okrywa, spływa także na całą jej rodzinę. Takowy ród, jest wyłączony ze społecznego życia, odrzucony przez innych. By zdjąć zasłonę hańby z rodziny, wybiera się mężczyznę by zabił tę, która splamiła dobre imię rodu. Po dokonaniu morderstwa, hańba znika a mężczyzna który dokonał zbrodni jest uważany za bohatera! 


   "Spalona żywcem" otworzyła mi oczy na wiele spraw a co najważniejsze, pokazała mi że moje życie wcale nie jest aż takie trudne i beznadziejne! Nie muszę całymi dniami harować jak wół, tylko po to by w nagrodę być bitą przez cały wieczór i nie muszę nosić grubych, zasłaniających niemal całe ciało ubrań, w upalne dni. 
   Najgorsze w tej historii jest to, iż jest ona oparta na faktach...

Moja ocena 7,5/10

Do zobaczenia następnym razem
Kamila :3


UDOSTĘPNIJ TEN POST

04 czerwca 2015

Wielka rewia gniotów czyli moje najgorsze zakupy książkowe

Hejka wszystkim!
   Zapewne większość z nas, moli książkowych, uwielbia co jakiś czas powiększyć swoją biblioteczkę o kilka nowych tytułów. W tym celu przeszukujemy pół internetu, czytamy wiele recenzji, a gdy już się na coś zdecydujemy, gnamy w te pędy do najbliższej księgarni lub robimy zakupy przez internet. Niestety, niekiedy zdarza nam się kupić książkę, która nie do końca nas zadowala. Ale uwaga! Niektóre przypadki bywają naprawdę groźne! Zła książka może przyprawiać nas o mdłości, wprawiać nas w stan nieopisanego gniewu lub podczas jej czytania, zdarzy nam się zasnąć! 
   Przed państwem 5 moich najgorszych zakupów książkowych. Zapraszam!
  Wiem że te długie wstępy mogą męczyć niektórych, ale proszę o wybaczenie. Pisanie sprawia mi ogromną przyjemność :3



Sterta papieru na którą poszła kupa pieniędzy :'(

   Na samym początku pragnę poinformować, iż nie mam zamiaru streszczać fabuł tych wszystkich książek. Błagam... Żal mi tyle czasu dla takich gniotów! Sprawdźcie sobie na lubimyczytac.pl. Proszę o wyrozumiałość i z góry dziękuję.

Alicja i Lustro Zombi


   Jest to druga część serii "Alicja w Krainie Zombi". O ile poprzednia część cyklu mnie zachwyciła, o tyle ta sprawiła, że miałam ochotę wyrzucić ją przez okno, a zaraz przed tym, podeptać ją na podłodze. Zachowanie głównej bohaterki (Alicji- jak można się domyślić), pozostawia wiele do życzenia jednak to jej najlepsza przyjaciółka - Kat - doprowadzała mnie do szewskiej pasji. Przytoczę wam fragment, w którym nasza wspaniała główna bohaterka miała doła, a Kat postanowiła ją pocieszyć. 

- Wiedziałyście, że przespanie się z dwunastoma różnymi facetami jest jak przespanie się z... powiedzmy czterema tysiącami?- spytała Kat, przełamując milczenie i napięcie.

   Chyba jednak w całej tej sytuacji, najbardziej dobiła mnie reakcja Alicji. Przekonajcie się sami.

   Miałam ochotę ją uściskać. Nie wspomniała o naszych facetach i nie zamierzała. Starała się skupić moją uwagę na czymś innym.

   Od teraz tak będę pocieszała moje koleżanki, jeżeli będą miały jakiekolwiek problemy z chłopakami! Jak w tym przypadku pomogło, to czemu nie w innych? WHY NOT?
   Co do Alicji, żałuję że autorka zaczęła kreować ją na coraz to bardziej agresywną osobę. Lubię gdy bohaterka jest silna zarówno psychicznie jak i fizycznie, jednak przeklinanie i wszczynanie bójek, w najmniejszym stopniu nie kojarzy mi się z siłą. Przez cały czas miałam wrażenie, jakby główna bohaterka zachowywała się tak na siłę. Skoro inni tacy są, to ja też taka muszę być! Nie tędy droga, oj nie tędy droga! 

Gra o Ferrin


   Fabuła w skrócie- seks, wojna, magia, patologia. Seks, wojna, magia, patologia. Seks, wojna, magia, patologia i tak dalej...
   Wiele osób zarzuca autorce iż opisana w książce magiczna kraina, do której trafia główna bohaterka, jest bezbarwna i pusta. Cóż, ja niestety nie mogę się z tym do końca zgodzić gdyż nie doczytałam tej książki do końca. Ta wszechobecna przemoc i seksualność w pewnym momencie zaczęły mi bardzo przeszkadzać. Pożyczyłam tę książkę przyjaciółce i ona jest podobnego zdania. 
   Co do głównej bohaterki, jest ona moim zdaniem naiwna oraz bawi się uczuciami innych. Osobiście nie chciałabym mieć do czynienia z kimś takim w realnym życiu.
   Nie kryję, iż czytałam wiele recenzji tej książki oraz dalszych części tego cyklu i z tych recenzji wynika, iż absurd goni absurd! Przemoc jest na porządku dziennym tak samo jak seks i gwałty. Dodatkowo, o kulturalnej rozmowie z miejscowymi z tamtego świata, można sobie tylko pomarzyć. 
   Nie chcę mi się wierzyć, że może istnieć świat, w którym nie ma ani krzty prawdziwej i szczerej miłości. Miłości spokojnej, zwyczajnej, cichej. W Ferrinie miłość jest głośna, pełna zawirowań i sztucznych uniesień. Nawet jeżeli niektórzy twierdzą, iż świat w którym żyjemy schodzi na psy, i tak można znaleźć w nim odrobinę dobra. U pani Michalak, dobro nie istnieje. Jest tylko wszechobecne zło...

Scarlett


   Główna bohaterka, czyli tytułowa Scarlett, powinna dostać nagrodę nobla za swoją niesłychaną oraz nieprzeciętną głupotę.
   Uwaga! UWAGA! To co za chwilę napiszę będzie spoilerem, więc ci, którzy planują przeczytać to badziewie, PRZEPRASZAM- książkę, lepiej niech ominą ten fragment.
   Scarlett zerwała ze swoim chłopakiem tylko dlatego iż wymazał on jednemu facetowi (a mianowicie przyjacielowi Scarlett) wspomnienia na swój temat. Kurczę, on zrobił to, aby ochronić swój sekret i główna bohaterka, jako jedna z najbliższych mu osób, powinna zrozumieć jego motywy i mu wybaczyć. Ale nie! Głupiutka Scarlett postanawia zerwać ze swoim ukochanym. Jak się później okazuje, nie mija dużo czasu jak dziewczyna zaczyna żałować swej decyzji.
   Błagam! Ten jej ukochany nie zrobił nic złego! Gdyby nie wymazał wspomnień temu przyjacielowi Scarlett, jego wrogowie mogliby dowiedzieć się o jego tożsamości, a przecież on nie mógł sobie na to pozwolić. 
   Tak. Z takiego głupiego powodu, ta idiotka zerwała z największą miłością swojego życia!
   Uwaga! UWAGA! Koniec spoileru. 
   Przeczytałam także kolejną część (dzięki Bogu, wypożyczyłam ją z biblioteki a nie kupiłam!) i muszę wam powiedzieć, że mimo wszystko jest to dobra powieść! Kurczę! Jest to naprawdę dobra książka! Ta... Dobra, ale na odmóżdżenie! 

Obsydianowe serce cz.1


   W zasadzie nie mam za dużo do powiedzenia o tym tytule, ponieważ tak jak w przypadku "Gry o Ferrin", nie byłam w stanie przeczytać go do końca. Zabrałam nawet tę książkę ze sobą w Góry Stołowe i do Wrocławia, kiedy byłam w zeszłym roku na wakacjach z rodziną. Myślałam, że podczas wolnych wieczorów będę ją sobie czytała kawałek po kawałku. Cóż, w praktyce wyglądało to tak, że nie miałam ochoty ruszyć tego badziewia nawet kijem! 
   Moim pierwszym skojarzeniem z tą powieścią jest słowo nuda. NUUUUDAAAA! Dlaczego?- pewnie się zastanawiacie. Otóż, akcja w tej książce rozwija się niesamowicie wolno a jeżeli coś już się dzieje, nie przykuwa to mojej uwagi. 
   Sceny oraz żarty które powinny być zabawne, sprawiają iż czuję się zażenowana a tak nie powinno być!
   Szkoda czasu na coś takiego. Na szczęście kupiłam tę książkę po promocji w Auchan. Tylko za 9,99 zł! Skusiła mnie w głównej mierze okładka, ale także i obietnica, iż w powieści pojawi się odrobina steampunku (który osobiście bardzo lubię). 

Agaton Gagaton


   W zasadzie, ta książka nie została zakupiona przeze mnie tylko przez moją mamę. Poszłyśmy razem do księgarni niedaleko przychodni lekarskiej i poprosiłam ją aby mi coś kupiła. Panie z księgarni nam to poleciły, więc bez głębszego zastanowienia, moja mama kupiła mi tę książkę. 
   "Agaton Gagaton" opowiada historię córki pani Marty Fox (czyli autorki tego dzieua)- Agaty. Ach! Te niezwykle fascynujące epizody z jej życia! Ach! Te pierwsze miłości! Ach! Te... NIE! Nie ma w tym nic fascynującego. 
   Pomijając absurdalnie brzmiący tytuł, słowa nie są w stanie opisać, jak bardzo nienawidzę stylu pisarnia pani Marty. Tak jak w przypadku "Obsydianowego Serca" wieje tutaj nudą, a okropny styl odebrał mi wszelką radość z czytania.
   Posiadam jeszcze inną książkę pani Marty a mianowicie zbiór trzech opowiadań zatytułowany "Pierwsza Miłość". Nigdy więcej książek tej autorki. Nigdy więcej!

   Czy wy też macie w swojej biblioteczce książki które chcielibyście sprzedać lub wyrzucić przez okno? Jeżeli tak, opowiedzcie coś o nich w komentarzach!

Do zobaczenia następnym razem
Kamila
UDOSTĘPNIJ TEN POST
Szablon stworzony przez Blokotka. Wszelkie prawa zastrzeżone.