02 grudnia 2018

Śmiertelna pułapka- recenzja filmu pt. "Train to Busan"

Hejka!
   Powiedzieć, że po obejrzeniu "Train to Busan" będziecie mieli lęk przed jazdą pociągami byłoby zdecydowanie przesadą, choć w zasadzie może być w tym odrobina prawdy. Film ten bowiem dostarcza  ogromnie silnych emocji oraz bywa niesamowicie realistyczny i sugestywny w swoim przekazie. Początkowo kompletnie nie mogłam się do niego przekonać, gdyż jego tematyka nieszczególnie wpisuje się w moje upodobania. Dopiero gdy na jednej z list z wykazem popularnych filmów znalazłam rekomendację tej produkcji uznałam, że spróbuję dać jej szansę. Okazało się, że dla samych tych emocji było warto. Zapraszam!


źródło: northparktheatre.org

Informacje ogólne
Produkcja: Korea Południowa
Czas trwania: 118 min
Gatunek: thriller, horror, dramat
Rok produkcji: 2016

Seok Woo zarządza funduszami w seulskiej firmie. Mężczyzna mieszka ze swoją córką – Soo An po tym, jak rozwiódł się z żoną. Seok Woo jest bardzo zajęty i nie poświęca zbyt dużo czasu swojej córce. Dzień przed swoimi urodzinami, So An nalega na spotkanie ze swoją matką, mieszkającą w Busan. Seok Woo początkowo niechętny, w końcu się godzi i postanawia odwieźć córkę do matki. Oboje wsiadają do pociągu KTX i ruszają w drogę. Jednak przed wyjazdem z Seulu, do pociągu wsiada pewna dziewczyna. Okazuje się, że jest ona zakażona strasznym wirusem, który zmienia ludzi w zombie. Ów wirus błyskawicznie się rozprzestrzenia, a pasażerowie pociągu muszą walczyć o życie swoje i swoich bliskich.*
   Dość często zdarza mi się podróżować pociągami, i wydaje mi się, że w pewnej mierze właśnie przez to ten film wywarł na mnie takie wrażenie. W trakcie seansu wyobraziłam sobie między innymi, jak mógłby wyglądać taki atak zombie w jednym z polskich pociągów. Wyobraźcie sobie, że jest piękne, piątkowe popołudnie. Wsiadacie na jednej ze stacji do Intercity Matejko w kierunku Przemyśla Głównego. Po jakimś czasie dojeżdżacie do Krakowa Głównego, a tam istna apokalipsa! Przez trujące substancje zawarte w smogu ludzie zaczęli mutować i zamieniać się w krwiożercze zombie! Z Nowej Huty nadciągają tabuny bestii i w momencie, gdy udaje im się dostać na wasz peron, rozpoczyna się jedna wielka masakra. Ludzie są bezbronni wobec tak nieokiełznanej żądzy krwi, więc wkrótce wszyscy padają jego ofiarą. W ostatniej chwili przed odjazdem zombie rzucają się na wasz pociąg, i części z nich udaje się dostać do poszczególnych wagonów. Czy poza szybką śmiercią istnieje jakakolwiek ucieczka z tej matni?


źródło: www.monkeysfightingrobots.co

   Serdecznie przepraszam, jeśli tym opisem zniszczyłam wam ten film, ale po prostu nie mogłam się powstrzymać od komentarza. Zastanawiam mnie jednak, czy przeżywałabym ten film równie mocno, gdybym nie miała żadnych doświadczeń związanych z jazdą pociągami? Wszystko to, co dotyczy podróży bardzo pozytywnie mi się kojarzy, dlatego na samą myśl, że w jej trakcie miałaby wydarzyć się jakaś tragedia- i to jeszcze, kurczę, takiego pokroju! - jest dla mnie nie do pomyślenia. Wracając do tematu, myślę, że "Train do Busan" jak najbardziej wstrząsnąłby mną podczas seansu, gdyż napięcie, jakim przeładowany jest ten film, zrobiłoby wrażenie na większości widzów. W każdej ze scen budowane było ono powoli i stopniowo, co tylko wzmagało we mnie poczucie strachu oraz niepewności; cała w nerwach oczekiwałam, co się wydarzy dalej. Raz na jakiś czas pojawiały się sceny o lżejszym charakterze, w trakcie których mogłam choć na chwilę odetchnąć z ulgą, lecz zaraz po nich znów miał miejsce kolejny emocjonalny roller coaster.
   Oderwanie się od akcji jest w przypadku tej produkcji czymś niemalże niemożliwym, do czego przyczynia się praktycznie cała kompozycja dzieła; każdy poszczególny element jest nastawiony na skupienie jak największej uwagi widza. Dramatyczna muzyka, dynamiczna praca kamery, różnorodna fabuła oraz wielość postaci, z którymi można się utożsamić sprawiają, że łatwo wczuć się w klimat tej historii.
   Jak na film o tak znakomitej obsadzie - wśród której znajduje się między innymi Gong Yoo, odtwórca głównej roli w dramie pt. "Goblin" - oraz doskonale dobranej muzyce liczyłam, że efekty specjalne również będą prezentowały podobny poziom. Przeliczyłam się. Efekty specjalne w tym filmie wyglądają zaskakująco tanio i nieprofesjonalnie, co jest dla mnie kompletnym zaskoczeniem. W większości widzianych przeze mnie produkcji koreańskich wszelkie CGI prezentują się dobrze i estetycznie, ale nie tutaj. Szczególnie mam tu na myśli sceny z niszczonymi pociągami, wybuchami i atakującymi zombie. Tak nawiasem mówiąc, o ile charakteryzacja zombiaków była bogata w detale jak np. nabrzmiałe żyły na twarzy i na pozostałych częściach ciała, co prezentowało się naprawdę fachowo, o tyle sceny, w których np. wyskakują przez okna i rzucają się na pociąg stanowią całkowite przeciwieństwo profesjonalizmu. Czy oni kręcili te sceny lodówką, czy jak? Bo po prostu nie widzę innego wytłumaczenia.


źródło: newsweek.com

   Przebieg fabuły prezentuje się płynnie, zachowany jest również logiczny ciąg wydarzeń, choć miałabym pewne wątpliwości co do kilku scen, gdzie moim zdaniem dość mocno ponaciągano pewne fakty. W momencie, gdy zombie chcą dostać się do wagonu, gdzie znajdują się główni bohaterowie, wszyscy przytrzymują drzwi, byleby tylko te bestie nie dostały się do środka. Szybko okazuje się, że one nie potrafią obsługiwać się drzwiami, przez co nie udaje im się wejść do środka, a bohaterowie pozostają bezpieczni. Wszystko super, twórcy wpadli na sprytny pomysł, jak za każdym razem wyratować postacie z opresji, tylko że... Tylko, że to jest potwornie naciągane! By wejść do wagonu, wystarczyłoby tylko pociągnąć lekko za małą wajchę w bok, co w przypadku całej zgrai zombie machającej na wszystkie strony swoimi łapskami nie byłoby wcale takie trudne! W tym momencie, już na samym początku filmu, wszyscy główni bohaterowie zginęliby tragiczną śmiercią, więc żeby jakoś popchnąć fabułę do przodu i doprowadzić film do końca, twórcy musieli ponaciągać pewne fakty. Z jednej strony rozumiem ten zabieg, ale z drugiej zastanawiam się, czy nie było na to jakiegoś innego, bardziej logicznego rozwiązania?
    Choć zakończenie wzrusza i potrafi skłonić do łez, nie przestaje mnie irytować to, że pozostawiło we mnie tak ogromny niedosyt informacji na temat całej tej apokalipsy. Chętnie poznałabym również dalsze losy ostatnich ocalałych postaci, ale niestety to też nie jest mi dane. SPOILER Ze wszystkich pasażerów pociągu, jedynie córce głównego bohatera oraz jednej z pasażerek udaje się przeżyć. Po tym jak dostają się do strefy militarnej w Busan akcja nagle się urywa i pojawiają, a na ekranie napisy końcowe. Ale... przecież jest jeszcze tyle rzeczy, które wymagają wyjaśnienia! Czy matce dziewczynki również udało się ocaleć? Jak Korea poradziła sobie ze skażeniem i zombiakami? Tyle pytań, zero odpowiedzi. KONIEC SPOILERU


źródło: filmweb.pl

   Myślę, że osoby o słabych nerwach powinny się trzymać z dala od tego filmu. Ilość zawartej w nim krwi, przemocy oraz niesamowicie intensywnych emocji może się okazać zbyt przytłaczająca. Jeżeli jednak ktoś w was potrzebuje silnych wrażeń oraz całej masy adrenaliny, ten film zdecydowanie was nie zawiedzie!

Ocena dzieła

Fabuła 3,5/5
Bohaterowie 3/5
Wykonanie 3,5/5
Osobiste odczucie 4/5

Ostateczny wynik 7/10

See you
Kamila


* tekst pochodzi ze strony dramaqueen.pl

UDOSTĘPNIJ TEN POST

04 listopada 2018

Tysiące twarzy, jedna dusza- recenzja filmu pt. "The Beauty Inside"

Hejka!
   Czasami zajmuje mi bardzo dużo czasu, aby przekonać się do obejrzenia jakiegoś filmu. Przeważnie wynika to z faktu, że w kolejce czekają na mnie inne, ciekawsze produkcje od tej, którą na dany moment brałam pod uwagę. W przypadku "The Beauty Inside" było całkiem podobnie, lecz miałam też pewne obawy, czy film nie okaże się przypadkiem mocno przereklamowany. Pomimo masy pozytywnych opinii wciąż nie opuszczał mnie lekki sceptycyzm, lecz w końcu postanowiłam obejrzeć ten film. Tym razem moje wątpliwości okazały się bezpodstawne, zaś opinie internautów jak najbardziej zasłużone. Zapraszam!
źródło: ahjummamshies.com

Informacje ogólne
Produkcja: Korea Południowa
Czas trwania: 127 min.
Gatunek: dramat, romans, fantasy
Rok produkcji: 2015

   Woo Jin jest projektantem mebli, który każdego dnia budzi się w innym ciele. Czasami jest mężczyzną, czasami kobietą, zdarza mu się też być starszą panią. Mimo tego w środku pozostaje tą samą osobą. Woo Jin zakochuje się w Yi Soo, która odwzajemnia jego uczucie, nie zważając na to, że codziennie będzie się spotykała z innym mężczyzną. Czy uda im się pokonać przeciwności losu?*
   Muszę przyznać, że nieco zmylił mnie opis fabuły. Czytając go byłam przekonana - tylko błagam, nie śmiejcie się - że dusza głównego bohatera wędruje codziennie z jednego ciała do drugiego, i dlatego za każdym on razem wygląda inaczej. Pomyślałam wówczas: "Matko! To skoro on znajdował się przez jeden dzień w cudzym ciele, co się wówczas działo z duszą tej osoby? Była uśpiona, czy co? Jeny, co za poroniona historia!". Cóż, owe dziwne nieporozumienie było kolejnym powodem, zaraz obok tych wspomnianych na wstępnie, dla którego miesiącami zwlekałam z obejrzeniem tego filmu. Zastanawiałam się ostatnio, dlaczego właściwie zinterpretowałam opis fabuły w taki, a nie inny sposób. Wydaje mi się, że może mieć to związek z faktem, że natrafiłam na ten film w momencie, w którym świeżo zakończyłam oglądanie dramy pt. "Goblin". Sporo w niej było wątków związanych z reinkarnacją i wędrówką duszy, więc podświadomie wydało mi się, że fabuła "The Beauty Inside" może mieć podobny charakter. Dla jasności- główny bohater nie przejmuje cudzych ciał; z nocy na noc całkowicie zmienia się jego aparycja, i nie ma to nic wspólnego z wędrowaniem czyjejkolwiek duszy. Patrząc jednak na koreańską kulturę i wierzenia, tego typu historia mogłaby jak najbardziej powstać (nie zdziwiłabym się, gdyby już taka istniała).
   Moja dość pokrętna logika czasem mnie zadziwia. Zastanawia mnie jednak, czy ktoś z Was zrozumiał opis tego filmu w podobny sposób? Piszcie w komentarzach!


źródło: prosperitypan.gq

   Ciało niewątpliwie stanowi ogromny element naszej tożsamości. Każdego dnia widzimy swoje odbicie w lustrze, możemy wówczas uważnie przyglądnąć się poszczególnym jego częściom, zaś przeglądając zdjęcia obserwujemy, jak zmieniał się nasz wygląd na przestrzeni lat. Mimo, że często dostrzegamy i ubolewamy nad jego licznymi niedoskonałościami, nasze ciało jest dla nas czymś stałym i znajomym. Jesteśmy zwłaszcza przyzwyczajeni, a może nawet przywiązani, do swojej twarzy, więc raczej ciężko nam sobie wyobrazić, że każdego dnia miałaby ona wyglądać zupełnie inaczej. Jednak właśnie z takim problemem zmaga się główny bohater. W filmie ukazane są zarówno jego wewnętrzne zmagania w związku z tym przypadkiem, ale w większej mierze trudności w nawiązywaniu nowych znajomości.
   Poza mamą i przyjacielem z młodości, w życiu Woo Jina nie ma żadnych innych bliskich osób. W zasadzie nie ważne, jak zaawansowana jest znajomość, codzienna zmiana wyglądu stanowi barierę, którą bardzo trudno jest przełamać (nie wspominając już o tym, że takie przypadki nie mają po prostu racji bytu!). Wystarczy spojrzeć na związek Woo Jina i Yi Soo. Na samym początku przypomina on słodką sielankę, lecz z czasem każde z nich zaczyna dręczyć coraz więcej wątpliwości, szczególnie Yi Soo. Choć bohaterka ma świadomość, że następnego ranka obudzi się obok tego samego mężczyzny, poczucie obcości związane z jego przemianą zaczyna stopniowo ją przytłaczać. Jak przywiązać się do człowieka, który jednego dnia ma ciało mężczyzny, a następnego wygląda jak dziesięcioletni chłopiec? Dość abstrakcyjna, choć zastanawiająca kwestia.
   Uwielbiam filmy, które skłaniają do przemyśleń, i "The Beauty Inside" jest właśnie jednym z nich.  Podjęta w nim problematyka tożsamości szczególnie rzuciła mi się w oczy, z czego kwestia przywiązania do ciała wydała mi się najbardziej zastanawiająca. Film przedstawia ten konkretny wątek w wyjątkowo subtelny sposób, co jest dość oczywiste- główny motyw stanowi przecież miłość pomimo wszelkich barier (co odrobinę przypomina mi historię z "Pięknej i Bestii"). Twórcy zadbali  o to, aby temu oraz każdemu innemu elementowi fabuły poświęcono należytą ilość czasu, przez co całość jest składna i brak w niej jakichkolwiek dziur lub zapychaczy. Akcja toczy się w płynny sposób i mimo, że nie owocuje w niesamowicie dramatyczne zwroty akcji, i tak potrafi utrzymać widza w ciągłym napięciu.


źródło: akpopworld.wordpress.com

   Przez to, że wygląd głównego bohatera każdego dnia ulega diametralnej zmianie, siłą rzeczy film wymagał posiadania wyjątkowo licznej obsady. Pośród niej natrafimy na wiele znanych i utalentowanych sław, jak np. Lee Dong-Wook, który w "Goblinie" wcielił się w postać Mrocznego Kosiarza. Nie mogłabym również nie wspomnieć o Han Hyo-Joo, znanej m.in. z dramy "W- Two Worlds". Muszę przyznać, że w roli Yi Soo wydała mi się o wiele bardziej przekonująca, niż jako główna bohaterka "W...". Czułam, że ona doskonale rozumie rozterki odgrywanej przez nią postaci, i dostrzegłam u niej wrażliwość, której nie zauważyłam w "W...". Oby trafiło jej się więcej podobnych ról.
   Klimat tego filmu jest iście baśniowy. Największy wpływ ma na to muzyka, która wprost urzeka i wzrusza swoim radosnym brzmieniem; nie sposób nie wsłuchać się nawet w te melodie, które grają wyłącznie w tle. Najbardziej wpadła mi w ucho piosenka, która pojawiła się na napisach końcowych, i choć odstaje ona nieco od pozostałych utworów z Soundtracku, i tak wpasowuje się w ogólną atmosferę całej produkcji.
   Samo otoczenie, w którym znajdują się główni bohaterowie odgrywa ogromną rolę w budowaniu nastroju. Salon z meblami, gdzie pracuje Yi Soo oraz warsztat Woo Jina wydają się niesamowicie ciepłe i przytulne, a przyczyniają się do tego delikatne oświetlenie oraz ciepła kolorystyka wokół. Jak widać niewiele trzeba, by poczuć magię.


   Nie jest niczym dziwnym, że za taki kunszt "The Beauty Inside" zostało wielokrotnie nominowane i nagrodzone w kilku różnych azjatyckich festiwalach filmowych. Jedną spośród nagród była miedzy innymi ta za najlepszy debiut reżyserski, która powędrowała wprost do rąk Baika. Co jest ciekawe, oryginalny pomysł na fabułę nie wziął się ani od niego, ani do scenarzysty. Scenariusz filmu "The Beauty Inside" bazuje bowiem na internetowym mini-serialu wyprodukowanym przez Intela i Toshibę, którego reżyserem jest Drake Doremus. Jak dla mnie jest to spore zaskoczenie. Bazujący nie znaczy wcale, że gorszy, gdyż zawsze da się przedstawić daną historię lepiej.


   Czasem warto się przełamać i sięgnąć po film, który przez dłuższy czas wzbudzał nasze wątpliwości. "The Beauty Inside" było dla mnie pozytywnym zaskoczeniem, głównie dlatego, że nie spodziewałam się po tym filmie tak niesamowitej, bajowej atmosfery. Historia pary głównych bohaterów wciąga, a do tego porusza i skłania do przemyśleń. Naprawdę, nie warto było zwlekać z oglądaniem. 
   Film znajdziecie na TEJ stronie.

Ocena dzieła

Fabuła 5/5
Bohaterowie 4/5
Wykonanie 4/5
Osobiste odczucie 4/5

Ostateczny wynik 8,5/10

See you
Kamila

* opis pochodzi ze strony dramaqueen.pl
UDOSTĘPNIJ TEN POST

27 października 2018

Za głosem serca- recenzja filmu pt."Daytime Shooting Star"

Hejka!
   Zekranizowanie kilkunastotomowej mangi w zaledwie jednym filmie może nie być najlepszym pomysłem, zwłaszcza gdy chce się zmieścić w nim jak najwięcej wydarzeń; mimo usilnych starań część wątków na pewno przepadnie, a inne nie doczekają się dalszego rozwinięcia. Mimo to wielu twórcom udaje się stworzyć naprawdę przyjemne i udane ekranizacje mang, z których warto wyróżnić "Strobe Edge" czy "Bokura ga Ita". Z radością ogłaszam, że film "Daytime Shooting Star" również można zaliczyć do tego grona! Co jednak za tym przemawia? Zapraszam do czytania!


źródło: imdb.com

Informacje ogólne
Produkcja: Japonia
Czas trwania: 119 min
Gatunek: romans, okruchy życia
Rok produkcji: 2017

   Rodzice Suzume Yosano z powodów zawodowych przeprowadzają się do Bangladeszu, jednakże nie zabierają dziewczyny ze sobą. Zostawiają ją pod opieką mieszkającego w Tokio wujka, Yukichiego. W drodze do jego domu Suzume gubi się i trafia na dziwnego mężczyznę, który wyciąga do niej pomocną dłoń. Kiedy zaczyna uczęszczać do nowej szkoły, okazuje się, że jest on nie kim innym, jak wychowawcą jej klasy – Satsukim Shishio. Pierwszy rok nauki w tokijskiej szkole średniej przyniesie dziewczynie wiele emocji oraz przygód.*

    Bardziej niż logiczny ciąg zdarzeń, fabuła przypomina miks przypadkowo wyciętych fragmentów z mangi. Wiąże się to ze zjawiskiem, o którym wspomniałam we wstępie recenzji- twórcy starali się zebrać jak największą ilość ciekawych i ważnych wydarzeń, by później zmieścić je w dość ograniczonym czasowo materiale. Nie twierdzę jednak, że zrobili to w nieudolny sposób; akcja przebiega bardzo płynnie, choć mimo wszystko w scenariusz wkradło się sporo dziur. Jedną z nich jest kwestia rodziny kolegi z klasy Suzume- Mamury; ten wątek miał moim zdaniem potencjał i żałuję, że został on zaledwie lekko "dotknięty" (czytaj: poświęcono mu dosłownie jedno zdanie). By przekonać się, w jaki sposób i czy w ogóle zostanie on dalej poprowadzony musiałabym sięgnąć po mangę. Czy "Daytime Shooting Star" do tego zachęca? Odpowiedź brzmi: tak, i to jak najbardziej! Niezwykła lekkość, jaką ma w sobie ten film, jest tu moim zdaniem kluczowym kryterium. Pełno w nim humoru, radosnej muzyki oraz nie brakuje też licznych ujęć barwnych, sielankowych krajobrazów. Po obejrzeniu tej produkcji mam ogromną ochotę zabrać się za oryginał, przy czym zastanawia mnie, do jakiego stopnia różnią się one od siebie. Liczę, że tylko nieznacznie. 

źródło: aminoapps.com

   Fabuła "Daytime Shooting Star" prezentuje się momentami boleśnie schematycznie. Główna bohaterka to urocza fajtłapa o złotym sercu, która już pierwszego dnia w nowej szkole zwraca na siebie uwagę najprzystojniejszego chłopaka w klasie- Mamury. Oprócz niego, o serce bohaterki stara się też inny mężczyzna - w tym konkretnym przypadku jest to jej wychowawca - zaś sama zainteresowana nie może się zdecydować pomiędzy jednym a drugim. Oczywiście w pewnym momencie musi się pojawić na horyzoncie zazdrosna o jednego z nich dziewczyna - tutaj jest to zakochana w Mamurze Yuyuko. Zazdrośnica stara się odsunąć główną bohaterkę od swojego ukochanego, lecz gdy zostaje przez niego odrzucona przelewa wszystkie swoje frustracje na heroinę. Dochodzi do konfrontacji, po której zazdrośnica zmienia się niespodziewanie o 180°, a niedługo potem główna bohaterka odnajduje w niej swoją nową najlepszą przyjaciółkę. Jakiś czas później staje się też jasne, komu nasza heroina pragnie oddać swoje serce... Cóż, przytaczając owy schemat streściłam Wam równocześnie cały film!
   Od samego początku zdawałam sobie sprawę, że mam do czynienia ze zwykłym szkolnym shoujo, dlatego nie miałam co do tego filmu jakichś szczególnie wygórowanych oczekiwań. Może Was to nieco zdziwi - a już zwłaszcza po zapoznaniu się z treścią poprzedniego akapitu - ale kompletnie nie miałam z tym problemu. Shoujo jest jednym z moich najukochańszych gatunków i w wielu przypadkach wybaczam mu jego schematyczność; w tym przypadku również byłam gotowa przymknąć oko na pewne oczywistości. Jednakże zakończenie "Daytime Shooting Star" było dla mnie ogromnym zaskakoczeniem! SPOILER Byłam święcie przekonana, że Suzume ostatecznie zejdzie się z Shishio. Przecież w jednej z ostatnich scen wystawiła Mamurę, by zobaczyć się z tym drugim w szpitalu. A tu zonk! Suzume wybrała Mamurę! Po jej wyznaniu czułam się kompletnie skołowana, gdyż w trakcie seansu nie udało mi się dostrzec jakiejś większej zmiany w jej uczuciach. Możliwe, że w oparciu o przedstawione w filmie wydarzenia sama miałam je wywnioskować, lub po prostu twórcy (i mam tu na myśli zarówno scenarzystę, jak i autorkę oryginału) wpadli na pomysł, aby w ostatnich minutach filmu zrobić zaskakujący plot twist. Wydaje mi się, że ta pierwsza wersja jest bardziej prawdopodobna. KONIEC SPOILERU


źródło: blackandyellowotakugamers.com

   Nieporadność stanowi jedną z najbardziej charakterystycznych cech Suzume. O ile na samym początku jej niezdarne zachowanie  było całkiem urocze, o tyle w pewnym momencie zaczęło mnie denerwować. Muszę też przyznać, że momentami kompletnie nie rozumiałam jej postępowania. W trakcie szkolnego obozu Yuyuka okłamuje, a później celowo posyła Suzume w głąb lasu, by móc spędzić czas sam na sam z Mamurą. Gdybym była na miejscu głównej bohaterki z trudem wybaczyłabym Yuyuce tak egoistyczne postępowanie, a po tym wszystkim nie miałabym najmniejszego zamiaru się z nią zaprzyjaźnić. Bo przecież samotna wędrówka przez gęsty las, gdzie nie wiadomo jak znaleźć wyjście, jest taka zabawna, prawda? A tak na serio, cała ta akcja mogła mieć naprawdę tragiczny finał. Czy Suzume nie zdawała sobie z tego sprawy w momencie, gdy zataiła przed innymi prawdę na temat winy Yuyuki? Dobre, wybaczające serce niewątpliwie stanowi ogromną wartość, lecz wszystko ma swoje granice. Przyjaźń z kimś tak nieobliczalnym i zazdrosnym mogłaby być w prawdziwym życiu wyjątkowo toksyczna. 


źródło: aminoapps.com

   W poszukiwaniu lekkiego, słodkiego romansu, warto pochylić się nad “Daytime Shooting Star”, które niewątpliwie potrafi zaangażować widza w seans. Produkcja ta nie jest wolna od różnego rodzaju wad, lecz da się na nie przymknąć oko. Pomimo swojej schematyczności, film nieraz potrafi pozytywnie zaskoczyć, oraz pozostawia po sobie naprawdę dobre wrażenie. 
   Film dostępny jest na TEJ stronie.
   
Ocena dzieła

Fabuła 3/5
Bohaterowie 3/5
Wykonanie 4/5
Osobiste odczucie 4/5

Ostateczny wynik 7/10

See you
Kamila

*opis pochodzi ze strony dramaqueen.pl

UDOSTĘPNIJ TEN POST

15 października 2018

Kiedy wymawiasz moje imię, ja znikam- recenzja filmu pt. "Vanishing Time: A Boy Who Returned"

Hejka!
   Mimo, że uwielbiam spędzać czas w towarzystwie mojej rodziny i najbliższych przyjaciół, odczuwam też często ogromną potrzebę samotności. Zwykle zaszywam się wówczas w moim pokoju, lub w innych kątach domu, gdzie całymi godzinami piszę w dzienniku lub zajmuję się bardziej pilnymi sprawami, które nie ścierpią już dalszej zwłoki. Cisza koi moje nerwy, pozwala wziąć głęboki oddech i zrelaksować się choćby na krótką chwilę. Jednak po jakimś czasie trzeba w końcu wyjść do ludzi, co również odczuwam jako silną potrzebę z wewnątrz. Co jeśli zamiast godziny, cisza wokół mnie zaczęłaby się ciągnąć miesiącami, a później latami? Co jeśli czas nie stanąłby na moment, a zatrzymałby się na wieki? Czy da się żyć ze świadomością, że najprawdopodobniej już nigdy nie uwolnisz się od samotności? Jeżeli chcecie się dowiedzieć, koniecznie czytajcie dalej! Zapraszam!


Informacje ogólne
Produkcja: Korea Południowa
Czas trwania: 129 min
Gatunek: fantasy, dramat
Rok produkcji: 2016

   Czwórka dzieci łącznie z Sung Minem i Su Rin wybierają się razem na wyprawę w góry, aby móc zakraść się na obszar o ograniczonym dostępie i obserwować stamtąd planowaną eksplozję. W niewyjaśnionych okolicznościach dzieci przepadają bez śladu. Dopiero po kilku dniach pojawia się Sung Min, który to nie jest już 13-letnim chłopcem, a dorosłym mężczyzną. Jak mogło do tego dojść? Co takiego wydarzyło się w ciągu tych kilku dni? Czy ktoś uwierzy w jego historię?*
   Trzeba mieć spory talent, żeby sprawić, by widz wczuł się w sytuację, która w rzeczywistości nigdy nie będzie miała miejsca. Fabuła "Vanishing Time.." wprost nie pozwala oderwać się od ekranu, a do tego ukazuje niewiarygodne wydarzenia w - jakkolwiek to zabrzmi - wiarygodny sposób. Gdy Seong Min wraz z przyjaciółmi rozbija znalezione w jaskini jajo, zostają oni uwięzieni w pułapce czasu, z której nie wiadomo, czy istnieje jakakolwiek ucieczka. Chłopcy całe dnie spędzają wyłącznie we własnym towarzystwie, zaś jedyne co ich otacza, to bezgraniczna cisza. Początkowo są zafascynowani owym zjawiskiem, lecz im dłużej ono trwa, tym niecierpliwiej wyczekują oni jego końca. Świadomość, że ten może nigdy nie nastąpić, zaczyna być dla nich dołująca do tego stopnia, że powoli zaczynają popadać w szaleństwo. Nie wyobrażam sobie takiego życia. Bardziej przypomina ono powolną agonię, niż cokolwiek innego. Tak jak napisałam we wstępie, odrobina samotności jest jak najbardziej w porządku, ale niemalże całkowita izolacja to już kompletnie inna bajka. SPOILER Zastanawia mnie, jakim cudem Seong Min nie postradał zmysłów, gdy po rozbiciu drugiego jaja musiał spędzić kolejne lata samotności. Ciężko jest mi sobie wyobrazić to, co wówczas przeżywał, ale jednego jestem pewna- nie da się tego przejść bez ciężkiego uszczerbku na psychice. KONIEC SPOILERU


źródło: aminoapps.com

   Film podejmuje wiele trudnych tematów jak np. izolacja czy śmierć, jednak nie popada przy tym w skrajności i nie rozwodzi się przesadnie nad każdym z tego typu wątków. "Vanishing time..." to przede wszystkim wartka akcja, która trzyma w napięciu przez niemalże cały seans. Szczególnie zakończenie bogate jest w dramatyczne wydarzenia. À propos zakończenia, zdaję sobie sprawę, że nie było innego możliwego sposobu na zamknięcie kluczowych wątków, ale osobiście wolałabym aby towarzyszyłoby temu nieco więcej słodyczy. SPOILER Żałuję, że gdy główny bohater użył za drugim razem magicznego jaja, czas znowu stanął, podczas gdy mógł się cofnąć i nie doszłoby do wszelkich późniejszych wydarzeń. Dlaczego goblin nie zlitował się nad bohaterami i nie nagiął dla nich swoich reguł? Gdyby tylko tak się stało, Seung Min nie musiałby spędzać kolejnych lat w samotności, i przy okazji wątek romantyczny pomiędzy nim a Soo Rin zostałby dalej poprowadzony. Szkoda. KONIEC SPOILERU
   Wybrane przez twórców lokacje nadają filmowi atmosferę magii i tajemnicy. Gęste lasy, skaliste wybrzeże oraz stary, opuszczony dom same w sobie brzmią urzekająco (wiem, że nie każdy uważa stare rudery za urokliwe, ale ja po prostu mam już taką osobliwą przypadłość), a w połączeniu z klimatyczną muzyką dają wręcz niesamowity efekt. Nie mogę też powiedzieć nic złego na temat zdjęć; wiele ujęć miało bardzo estetyczny, a nawet artystyczny charakter. 
   Na wiarygodność "Vanishing time...", o czym wspomniałam już wcześniej, składają się liczne elementy, z czego najważniejszym z nich jest znakomita gra aktorska całej obsady. Mimo, iż odgrywane przez nich postacie nie omawiały szczegółowo swoich uczuć w dialogach, to widoczne są one w każdym drobnym ich geście czy przelotnym spojrzeniu. W tym miejscu warto wspomnieć o szczególnie udanym występie Kang Dong Wona, który wcielił się w postać dorosłego Seong Mina; był wyjątkowo autentyczny w swojej roli. 
   Pod pewnymi względami "Vanishing time..." odrobinę przypominało mi inny koreański film - "A Werewolf Boy". Główna bohaterka zostaje wplątana w całą serię niesamowitych zdarzeń, a to wszystko dlatego, że jednego dnia natknęła się przypadkiem na chłopaka skrywającego mroczną tajemnicę. Do tego w obydwu przypadkach znajdziemy szczyptę romansu oraz całe mnóstwo emocji. Jeżeli jeszcze nie oglądaliście “A Werewolf Boy”, to koniecznie nadróbcie zaległości!


źródło: behance.net; autor: Hanuel Sky Bae

   "Vanishing time..." jest filmem jak najbardziej godnym uwagi. Potencjał fabuły uważam za w pełni wykorzystany przez twórców, gdyż w trakcie seansu nic nie jest w stanie odciągnąć widza od ekranu. Jako ogromna miłośniczka historii dotyczących podróży w czasie, lub czegokolwiek co wiąże się z motywem czasu, uważam ten film za szczególnie udany i liczę, że natknę się na takich więcej.
   Film dostępny jest na TEJ stronie. 

Ocena dzieła

Fabuła 4/5
Bohaterowie 4/5
Wykonanie 5/5
Osobiste odczucie 4/5

Ostateczny wynik: 8,5/10

See you
Kamila

* opis pochodzi ze strony dramaqueen.pl
UDOSTĘPNIJ TEN POST

27 września 2018

O czym mówi cisza- recenzja filmu pt. "Narratage"

Hejka!
   Jesiennie wieczory to idealna pora, aby rozsiąść się wygodnie na kanapie z czymś ciepłym do picia, oraz by nadrobić zaległości w filmach. Kierując się tą myślą serwis dramaqueen.pl rozpoczął kolejną już edycję Jesiennych Seansów Filmowych na swojej stronie, z czego ich pierwszą propozycję stanowi film pt. "Narratage". Czy warto rzucić na niego okiem? 


źródło: filmaffinity.com

Informacje ogólne
Produkcja: Japonia
Czas trwania: 140 min.
Gatunek: romans, melodramat
Rok produkcji: 2017

   Pomimo upływu lat, Izumi wciąż trudno jest zapomnieć o swojej dawnej miłości. Za każdym razem, gdy zaczyna padać deszcz, powracają do niej wspomnienia z czasów liceum, kiedy to młody, sympatyczny nauczyciel - Takashi Hayama - zaprosił ją na zajęcia koła teatralnego. Rozpoczęcie studiów przez Izumi odsuwa bohaterów od siebie, lecz gdy nauczyciel niespodziewanie potrzebuje pomocy przy przedstawieniu, dziewczyna nie ma serca mu odmówić. Ponowne spotkanie swojej niespełnionej miłości budzi w Izumi jeszcze więcej uczuć niż wcześniej, przez co ta nie wie, czy powinna się im poddać, czy też desperacko z nimi walczyć. Wkrótce Izumi zostaje wplątana w osobiste rozterki Takashiego, co nie może skończyć się dobrze. 
   "Narratage" jest jedną z tych produkcji, gdzie już na samym początku dowiadujemy się, jak zakończyła się cała historia. Nie przeszkadza mi ten sposób przedstawienia akcji; ciekawie jest podążać krok po kroku za fabułą i dowiedzieć się, co doprowadziło postacie do kulminacyjnego puntu. Co stanowi jednak poważną przeszkodę w śledzeniu losów bohaterów "Narratage"? Odpowiedź to: dłużyzny. Dialogi ciągną się potwornie długo, gdyż wszyscy aktorzy rozkładają swoje kwestie na kilka krótkich zdań, a do tego non stop mówią półgłosem. Odnosi się przez to wrażenie, jak gdyby mieli za chwilę zasnąć na planie. Ich reakcje również są dość powolne, mimika bardzo oszczędna - co odebrało uroku wielu emocjonalnym scenom - a do tego wszystkiego idealnie wpasowuje się muzyka, a raczej częsty jej brak; "Narratage" operuje ciszą, która, jak zapewne, ma zdradzić więcej niż melodia czy słowa. Ten koncept jest wyjątkowo chętnie wykorzystywany w melodramatach, lecz gdy już w pierwszych minutach filmu spostrzegłam, jak nieumiejętnie poradzili sobie z nim twórcy "Narratage", mocno się zaniepokoiłam. Czułam, że to wszytko idzie w złym kierunku, ale uznałam, że oglądnę film w całości. Minęły około dwie godziny seansu, przynajmniej tak mi się wydawało. Było już dość późno, więc uznałam, że warto sprawdzić, ile dokładnie zostało jeszcze do końca. Wtedy okazało się, że nie minęła nawet godzina... 


źródło: wifflegif.com

Tak wyglądała moja reakcja

   Załamałam się. O ile początkowo cierpliwie, choć z lekkim znużeniem, śledziłam dokładnie scena po scenie, co działo się na ekranie, o tyle w tamtym momencie całkowicie straciłam chęć na dalsze oglądanie. Skoro przez niecałą godzinę czasoprzestrzeń zdążyła się załamać i czas spowolnił dwukrotnie, to co miałoby się dziać przez te następne półtora? Zrezygnowana - choć jeszcze z jakąkolwiek nadzieją, że film przestanie się aż tak potwornie dłużyć - postanowiłam jednak dotrwać do końca seansu. Nie, nie przestał się dłużyć, choć było warto. Naprawdę, to nie jest ironia. Mimo, że po całej tej męczarni odetchnęłam z ogromną ulgą, to i tak byłam zadowolona, że dowiedziałam się, jak rozwiązała się akcja. 
   Fabuła "Narratege" potrafi zaintrygować, a czasem nawet wciągnąć. Postaci zaś, pomimo dość rozbudowanej psychologii i jasnych motywów ich postępowania, trudno jest darzyć sympatią, a już szczególnie parę głównych bohaterów. SPOILER Gdy bliski przyjaciel Izumi  - Reiji - wyznaje jej miłość, dziewczyna jest tym kompletnie skołowana, zaś sam chłopak domyśla się, kto zdążył już skraść jej serce. By jednak zapomnieć o niespełnionej miłości, Izumi zaczyna spotykać się z Reijim, czym finalnie doprowadza go do emocjonalnej ruiny. Było mi go potwornie szkoda, ale czy on nie zdawał sobie sprawy na co się pisał? Facet związał się z dziewczyną, która nie zdążyła do końca poukładać swoich uczuć; to po prostu nie mogło się udać. Nie doszłoby jednak do tej całej sytuacji, gdyby Takashi dał Izumi jasno do zrozumienia, że nie mogą być ze sobą razem. Zamiast tego, on ciągle wysyłał jej sprzeczne sygnały, co zaowocowało jej późniejszą, fatalną decyzją o związaniu się z Reijim. Ostatecznie każdy skrzywdził każdego, a wystarczyłoby jedynie, żeby Takashi zachował się dojrzalej... KONIEC SPOILERU 
    Trzeba oddać twórcom, że zdjęcia w "Narratage" prezentują się naprawdę przyzwoicie, szczególnie że wybrano do nich całkiem przyjemnie wyglądające lokacje. Ponadto w wielu kadrach pojawia się symetria, a już szczególnie gdy postaci prezentowane są w planie pełnym (czyli pokazana jest całość ich sylwetki). O muzyce też można powiedzieć coś dobrego, bo choć w "Narratage" dominuje cisza, to co jakiś czas w tle da się usłyszeć delikatne ballady. 


źródło: dramaqueen.pl

   "Narratage" zagubiło swój potencjał pośród dłużyzn. Zrozumiałe jest, że melodramaty rządzą się swoimi prawami, jak np. częste wykorzystanie pauzy w wypowiedziach lub oszczędna mimika, lecz w tym przypadku twórcy mocno przesadzili. Film jednak broni się całkiem dobrze poprowadzoną fabułą oraz estetycznymi ujęciami. Wydaje mi się jednak, że to odrobinę za mało, aby prawdziwie zainteresować widza.
   Film znajdziecie na TEJ stronie! Miłego seansu! 

Ocena dzieła

Fabuła 3/5
Bohaterowie 2/5
Wykonanie 3/5
Osobiste odczucie 2/5

Ostateczny wynik: 5/10

See you
Kamila
UDOSTĘPNIJ TEN POST

15 września 2018

Nie oceniaj książki po jej opisie fabuły- recenzja książki pt. "Idealna chemia"

Hejka!
   Opis fabuły książki pt. "Idealna chemia" wręcz krzyczał i błagał: "Uciekaj! Chyba, że chcesz mieć do czynienia z kolejnym gniotem!" zaś wysoka ocena i pozytywne opinie na portalu Lubimy Czytać mówiły mi coś zgoła innego. To był podajże pierwszy raz, kiedy czułam się tak skołowana i niepewna co do decyzji, czy powinnam zabrać się za czytanie. Po jakimś czasie uznałam, że nie zaszkodzi przekonać się na własnej skórze, który z głosów miał rację co do tej książki. Jak myślicie, czy "Idealna chemia" była warta uwagi? Zapraszam! 


źródło: wydawnictwoamber.pl

Informacje ogólne
Oryginalny tytuł: Perfect Chemistry
Tłumaczenie: Marta Czub
Wydawca: Amber
Liczba stron: 336
Rok wydania: 2013

   Ona- piękna, inteligentna, z dobrego domu, kapitan drużyny czirliderek, spotyka się z najprzystojniejszym chłopakiem w całej szkole (który jest swoją drogą kapitanem szkolnej drużyny futbolowej), po prostu chodzący ideał. On- przystojny Latynos, członek gangu, nieokrzesany i bezczelny łobuz. Dzieli ich niemalże wszystko, więc gdy w ostatniej klasie liceum zostają połączeni w parę na zajęciach z chemii, z trudem udaje im się znaleźć choćby najdrobniejszą nić porozumienia. Z czasem jednak nienawiść zamienia się w ciekawość, a stąd już niedaleka droga do zauroczenia. Choć mija dość sporo czasu, nim Britanny i Alex nabiorą do siebie zaufania, to mimo wszystko postanawiają wspólnie odkryć przed sobą swoje prawdziwe oblicza. Lecz czy to wystarczy, aby zatrzeć wszelkie granice pomiędzy nimi? Z każdą chwilą przed parą zaczyna piętrzyć się coraz więcej przeszkód, które zagrażają nie tylko ich kiełkującemu uczuciu, ale także życiu chłopaka.
   Moją pierwszą reakcją na wieść, że główna bohaterka to typowa amerykańska Barbie, był szok, niedowierzanie i kompletna dezorientacja. Dlaczego autorka pozwoliła sobie na umieszczenie tak beznadziejnie wykreowanej postaci w swojej książce? Dość prędko okazało się, że Britanny jest jednak niejednoznaczną, pełnokrwistą bohaterką, złożoną z o wiele więcej niż jednej lub dwóch cech, które wedle moich przypuszczeń ograniczałyby się do seksownego wyglądu i... i seksownego wyglądu. No i przystojnego chłopaka, nie zapominajmy o tak ważnym elemencie ludzkiej osobowości! W każdym razie, już na samym początku powieści poznajemy dokładnie charakter oraz wszelkie motywy postępowania Britanny, a także i Alexa, gdyż pełnią oni rolę pierwszoosobowych narratorów.
   Opis fabuły dał mi bardzo mylne wskazówki, czego mogę spodziewać się po tej parze, a wystarczyły zaledwie dwa rozdziały, by przekonać się, że zarówno Britanny jak i Alexa naprawdę da się polubić. To, jak oboje zachowują się na co dzień w szkole i poza domem - co właśnie zostało wspomniane w opisie fabuły i na co błędnie zwróciłam zbyt wiele mojej uwagi - jest wyłącznie grą, która ma na celu ochronić ich najbliższych oraz ich samych. Bycie nieobliczalnym gangsterem to sposób Alexa, jak odsunąć potencjalne zagrożenie od jego rodziny, zaś Britanny ma w sobie o wiele więcej ciepła i empatii, niż można by przypuszczać na pierwszy rzut oka.


źródło: pinterest.com

Aktor wcielający się w postać Alexa Fuentesa w trailerze książki

   Jeżeli mieliście kiedyś styczność z którąkolwiek książką Joss Stirling, to zapewne wiecie, że romans przeplata się tam z wątkiem kryminalno-gangsterskim, a już zwłaszcza w ostatnich rozdziałach powieści. Jeżeli nie odpowiadał wam w nich motyw fantastyczny, możecie śmiało sięgnąć po książki Simone Elkeles, gdyż ich koncepcja jest niemalże identyczna: główni bohaterowie już przy pierwszym spotkaniu zaczynają darzyć się wzajemnie nienawiścią i przy każdej możliwej okazji dogryzają sobie ile tylko się da. Po serii przeróżnych zdarzeń kiełkuje pomiędzy nimi uczucie, i im bardziej zbliżamy się do końca historii, tym więcej niebezpieczeństw zaczyna wyłaniać się z cienia. Są jednak pewne znaczne różnice, które przemawiają na korzyść powieści Simone Elkeles. Wykreowani przez nią bohaterowie są o wiele bardziej wiarygodni, co również można powiedzieć o rozwoju ich relacji. W przypadku Joss Stirling moment miłosnego wyznania nadchodził zwykle dość nagle, przez co cały wątek romantyczny sprawiał wrażenie mocno naciąganego; pod tym względem Elkeles radzi sobie o wiele lepiej. 
   Kończąc wątek tych podobieństw do książek Stirling, tak jeszcze tylko dodam, że wyjątkowo bawi mnie fakt, że "Idealna chemia" w swoich kontynuacjach ma za głównych bohaterów braci Alexa, co czyni je swego rodzaju "Sagą o braciach Fuentesach". Mając na uwadze to, że książki Simone Elkeles powstały kilka lat przed ukazaniem się pierwszego tomu "Sagi o braciach Benedictach", to raczej powinnam mówić tutaj o podobieństwach książek Joss Stirling do powieści Simone Elkeles, a nie odwrotnie. Pardon.
   Fabuła "Idealnej chemii" to nieprzewidywalny ciąg zdarzeń, który prowadzi do równie nieprzewidywalnego zakończenia. Jeżeli jednak postanowicie sięgnąć po kolejną książkę z serii - "Prawo przyciągania" - możecie się rozczarować, gdyż nie da się w niej nie dostrzec wręcz rażącego po oczach schematu, który nie był aż tak widoczny w poprzedniej części (jejku, ciąg dalszy podobieństw do książek Joss Stirling!). Mimo wszystko warto dać tej powieści szansę, gdyż zarówno jej akcja jak i bohaterowie trzymają naprawdę dobry poziom. 


źródło: perfectchemistrytrilogy.wikia.com

Aktor wcielający się w postać Carlosa Fuentesa, głównego bohatera "Prawa przyciągania", w trailerze książki

   "Idealna chemia" Simone Elkeles jest do pewnego stopnia zwyczajnym, lekko wzbogaconym o wątki gangsterkie, romansem, który nie stanowi zbyt ambitnej lektury. Jednak poruszane przez nią kwestie, takie jak niepełnosprawność, bezpieczeństwo rodziny, czy chociażby własne plany na przyszłość, skłaniają do przemyśleń, i co również ważne, owe wątki zostały świetnie poprowadzone, a ich potencjał w pełni wykorzystany. 
   Jeżeli szukacie romansu, który będzie was trzymał w napięciu od pierwszej aż po ostatnią stronę, "Idealna chemia" jest idealna dla was. Sięgnijcie po tę powieść sami a przekonacie się, czy będzie z tego jakaś chemia.

Ocena dzieła

Fabuła 4/5
Bohaterowie 4/5
Wykonanie 4/5
Własne odczucie 5/5

Ostateczny wynik 8,5/10

See you
Kamila

PS 1 Wspomniałam tutaj o "Prawie przyciągania" ponieważ nie planuję pisać osobnej recenzji tej książki. Chciałam w ten sposób zrobić coś na kształt dwóch recenzji w jednej. 
PS 2 Żałuję, że nie wydano w Polsce trzeciej części tej trylogii :/ Ale mimo wszystko przeczytam ją po angielsku. 

UDOSTĘPNIJ TEN POST

10 sierpnia 2018

Filomwe trio #2 - "Ghost in the Shell", "Deadpool" i "The Truman Show"

Hejka!
   Przed Wami kolejna część z cyklu "Filmowe trio", gdzie krótko i (w miarę) zwięźle recenzuję trzy ostatnio oglądane przeze mnie filmy. Zapraszam! 

Ghost in the Shell (2017)


źródło: imdb.com

   Przez bardzo długi czas nie mogłam przekonać samej siebie, że ta produkcja może mnie w jakikolwiek sposób ująć. Spory wpływ na to miało moje niezbyt chętne podejście do pierwowzoru, czyli anime z 1995 roku; atmosfera tej historii była dla mnie zbyt przytłaczająca, przez co nie byłam w stanie obejrzeć jej do końca. Pewnego letniego wieczoru, namówiona przez moje koleżanki, postanowiłam dać w końcu szansę zeszłorocznemu "Ghost in the Shell" i ku mojemu zaskoczeniu naprawdę dobrze bawiłam się w trakcie seansu. Wedle opinii moich koleżanek, które widziały w całości anime z 1995 roku, ta wersja jest o wiele mniej skomplikowana i mroczna, jeżeli chodzi o fabułę, co osobiście uznaję za dużą zaletę. Jak się też później okazało, ten film w pewien sposób zachęcił mnie, abym w końcu nadrobiła oryginalne "Ghost in the Shell", czyli kolejny plus.
   Ci, którzy również planują obejrzeć ten klasyk, a mają obawy, że nie odnajdą się w jego klimacie lub uniwersum, powinni śmiało sięgnąć po tę wersję, która moim zdaniem może stanowić swego rodzaju wstęp do oryginału. "Ghost in the Shell" z 2017 roku zachwyca bajeczną grą świateł, efektownymi walkami oraz doskonałym aktorstwem Scarlett Johansson, a do tego wcale nie wypada o wiele gorzej w porównaniu z anime. W moim odczuciu "Ghost in the Shell" nie jest rozczarowaniem, lecz przekonam się o tym w pełni dopiero, gdy sięgnę po oryginał (a to już niedługo!).

Deadpool (2016)


źródło: joblo.com

   Nie będę owijać w bawełnę- ten film jest zupełnie nie w moim guście. Cięty i niepoprawny humor, który niezaprzeczalnie stanowi najbardziej charakterystyczny element tej produkcji był dla mnie niesmaczny, a momentami wręcz potwornie prostacki. Lubię czarny humor i sprośne żarty, ale raczej w umiarkowanej ilości; taka kumulacja to dla mnie zdecydowanie za dużo. 
   Cała reszta była dla mnie po prostu OK. Pomysł na fabułę wydaje mi się dość ciekawy, choć nie był szczególnie odkrywczy, ale gdyby dodać do akcji jeszcze więcej dramatyzmu byłabym naprawdę zadowolona. Muzyka też przypadła mi do gustu, efekty specjalne stoją tutaj na ogromnie wysokim poziomie, i w sumie, to chyba na tyle... A nie! Podobały mi się jeszcze sceny z hinduskim taksówkarzem i postaci Colossusa i Negasonic Teenage Warhead (omg, moc tej dziewczyny była niesamowicie epicka!).
  Kino superbohaterów średnio leży w moim guście, a po obejrzeniu "Deadpoola" to się wręcz do niego zraziłam. Przykro mi z tego powodu, gdyż liczyłam, że tak głośna produkcja wywrze na mnie lepsze wrażenie. Nie przytaczałam tutaj jej fabuły, gdyż... po prostu nie chcę mi się. Lećmy dalej!

The Truman Show (1998)


źródło: fffmovieposters.com

   Ten film spowodował spore zwarcie w moim mózgu. Po jego obejrzeniu nie mogłam przestać zastanawiać się, SPOILER czy moje życie też nie jest przypadkiem wyreżyserowanym przez kogoś obcego serialem, który oglądają inni? Jeżeli tak, to im współczuję, bo w moim życiu nie dzieje się na tyle dużo, by było to warte emitowania 24/7. Widać scenarzysta był zatrudniony po znajomości, odwalił robotę i teraz zamiast dopisywać kolejne linijki scenariusza, siedzi sobie na Bahamach i sączy kolejnego drinka z palemką. Cóż, cieszę się, że chociaż napisał mi miłą i w miarę spokojną młodość, bo na pewno nie chciałabym przeżyć tego samego co Truman. KONIEC SPOILERU. CHOCIAŻ, CZY NAPRAWDĘ BYŁ TO AŻ TAKI SPOILER? ZAPRASZAM DO AKAPITU PONIŻEJ. 
   Trudno jest mówić na temat tego filmu bez zdradzenia jego kluczowego konceptu. Gdy został on wyjawiony w opisie fabuły na stronie filmweb.pl, pojawiło się na ten temat mnóstwo negatywnych komentarzy. Nie byłabym taka pewna co do tego, czy rzeczywiście jest to aż tak duży spoiler, jak twierdzą niektórzy, gdyż informacja, jaka jest główna oś fabularna "The Truman Show" pojawia się już w pierwszych sekundach filmu. Jeżeli jesteście ciekawi, co jest głównym tematem tej produkcji, kliknijcie w spoiler znajdujący się we wcześniejszym akapicie.
   SPOILER. TYM RAZEM MOŻLIWE, ŻE DOŚĆ SPORY. Jeżeli w momencie seansu odkryłam prawdę na temat swojego życia, to jest to naprawdę przykra świadomość, gdyż znaczy to tyle, że każda osoba w moim życiu jest nikim innym jak specjalnie wyselekcjonowanym aktorem. Moi przyjaciele mogą mnie w rzeczywistości nie znosić, ale muszą ze mną przebywać, bo po prostu taką dostali rolę. Nie bierzcie proszę tego wywodu na poważnie; nie jestem paranoiczką, tylko po prostu staram się zrozumieć co musiał czuć Truman w momencie, gdy zrozumiał, czym było jego życie. A było ono niczym więcej, jak ułudą i perfidnym kłamstwem. KONIEC SPOILERU.
   Od jakiegoś czasu nabrałam ochoty na kino lat 90 i wybór "The Truman Show" na pierwszy ogień było strzałem w dziesiątkę! Kocham grę Jima Carreya, który w roli Trumana jest podobnie szalony i przebojowy, co w innych. Fabuła, która po zakończeniu seansu na długo nie wyparowuje z głowy, to istny majstersztyk i choć miałabym co do niej wiele wątpliwości i pytań, to w żaden sposób nie potrafię uznać ją za nieudaną.


źródło: zerochan.net

Wakacyjny klimat <3

   Filmy, których dotyczy dzisiejszy post są bardzo rozpoznawalne i jestem pewna, że widzieliście lub słyszeliście o przynajmniej jednym z nich. Co sądzicie na ich temat? Szczególnie ciekawi mnie Wasza opinia na temat "Ghost in the Shell". 

See you
Kamila
UDOSTĘPNIJ TEN POST

09 lipca 2018

Niezbyt anonimowe wyznania

Hejka!
   W końcu powracam po długiej przerwie! Sesję na całe szczęście zdałam, choć niewiele brakowało, a odwiedziłabym mój instytut we wrześniu. Mimo, iż niedawno zaczęły się wakacje, ciężko mi się nimi cieszyć w pełni, gdyż wciąż jeszcze pracuję. Wolność przyjdzie jednak wkrótce, gdyż wraz z końcem lipca moja umowa dobiega końca. 
   Przez ostatnich kilka miesięcy moja styczność z piórem ograniczyła się jedynie do pisania prac zaliczeniowych i sporadycznego zaglądania do dziennika, dlatego jeżeli chodzi o twórcze pisanie, czuję, że zaszedł u mnie pewien regres. By więc nieco rozpisać się przed poważniejszymi postami, które mam w planach na najbliższe miesiące, postanowiłam opublikować dziś coś luźnego, w co nie powinnam włożyć zbyt wiele wysiłku. Przed Wami kilka ciekawych, czy może raczej dziwacznych, historii z mojego życia. Zapraszam!


źródło- pinterest.com

   Spróbujcie sobie przypomnieć, jaki był najdziwniejszy komplement, jaki kiedykolwiek usłyszeliście? Jeżeli już wiecie, to posłuchajcie tego. Był 7.09.2016 roku, Narodowe Czytanie "Quo Vadis". Z racji tego, iż patronem mojego liceum jest Henryk Sienkiewicz, nie mogło na tym wydarzeniu zabraknąć przedstawicieli z mojej szkoły. Szkolna Pani Bibliotekarka, z którą miałam wówczas bardzo częsty kontakt, poprosiła mnie o przeczytanie fragmentu powieści na miejskim rynku w dniu Narodowego Czytania. Nie miałam na ten dzień żadnych poważniejszych planów, więc się zgodziłam. 
   Nadszedł wyczekiwany dzień. Uznałam, iż należy się na niego ubrać dość elegancko, więc wygrzebałam z mojej szafy odświętne ubrania, zrobiłam delikatny makijaż, przez co wyglądałam wyjątkowo schludnie i dojrzale. Gdy zjawiłam się w umówionym miejscu, czekała już tam Pani Bibliotekarka oraz kilkoro nauczycieli i uczniów z mojego liceum. Podeszłam do Pani Bibliotekarki by się z nią przywitać i w momencie gdy mnie zauważyła, powiedziała:
- Kamila, ale ty dziś super wyglądasz! Bardzo galowo, tak jak trzeba.- Na moment zamilkła, gdyż zaczęła uważnie przyglądać się mojej twarzy.- W ogóle wiesz co, ty masz taką bardzo ciekawą urodę. Wyglądasz jak taka... Jak taka chrześcijańska niewolnica! 
   Zamurowało mnie. Chrześcijańska niewolnica? Jak ona na to wpadła? Czyżby klimat "Quo Vadis" wszedł jej za mocno? Obok nas stała jedna z nauczycielek i gdy to usłyszała, zaraz próbowała wytłumaczyć jakoś słowa Pani Bibliotekarki. Chyba pomyślała, że poczułam się przez nie urażona, ale wręcz przeciwnie- bardzo mnie one rozbawiły. Do dzisiaj, gdy mam gorszy humor, przypominam sobie ten komplement, który jak dotychczas jest najdziwniejszym, jaki usłyszałam w życiu. 


źródło- demotywatory.pl

Przepraszam za wszystkie memy i demoty w tym wpisie, ale nie mogłam się powstrzymać XD

   Mój brat ma dziwne skojarzenia. Pewnego razu kupiłam sobie mój ukochany serek camembert i zaraz po powrocie do domu planowałam spałaszować go całego w kuchni. Przyłapał mnie na tym mój młodszy brat, który choć w pierwszym momencie skrzywił się na widok mojego jedzenia, postanowił poprosić mnie o kawałek. Jak tylko wziął ser do ust zrobił dość komiczną minę, po czym skomentował:
- Ale ten ser ma dziwny smak!
   (CIAM CIAM)
   On smakuje jak takie...
   (CIAM CIAM)
   Jak takie stare meble kościelne! Ohyda!
   Aż głupio mi było zapytać, skąd u niego takie doświadczenia kulinarne. Ale cóż, przynajmniej zyskałam pewność, że w razie gdybym schowała kiedyś camemberta do lodówki, mój brat nie ruszy go nawet palcem.


Kadr z serialu pt."Miraculum: Biedronka i Czarny Kot"

Trochę nie na temat, ale po prostu spodobał mi się ten cytat

   Uwielbiam Kraków, choć to miasto, a raczej jego mieszkańcy, często mnie zadziwiają. Spacerowałam plantami w okolicy Placu Szczepańskiego, gdy przystanęłam na chwilę w cieniu by choć odrobinę uciec od palącego słońca. Nagle zza zaułka wychynął jakiś starszy pan, który wysypał na trawę pół worka ziarna dla gołębi. W jednym momencie zleciało się w to miejsce pełno ptaków, które przelatując o mało nie poharatały mi pazurami twarzy. By uchronić się przed kolejnym nalotem postanowiłam kontynuować spacer. Tak się złożyło, że znowu natknęłam się na wcześniej spotkanego pana, tym razem na samym skraju Placu Szczepańskiego. Dokarmiał gołębie przy czym ciągle coś do nich mówił więc pomyślałam, że w zasadzie może być całkiem miły; może był samotny i to zajmowało mu jakoś czas? Zauważył mnie, gdy przechodziłam niedaleko niego, więc posłałam mu lekki uśmiech. Wtedy pomachał do mnie ręką i zawołał:
- Panienko! Niech no tu panienka podejdzie!
   Nie wiedziałam, czego mam się spodziewać. Czyżby chciał mi dać trochę ziarna, abym sama dokarmiła ptaki? Przystanęłam obok niego, i wtedy wskazał ręką na krzaki obok nas.
- Niech no panienka spojrzy.
   Patrzę, a tam jakiś gość sra w krzakach... Serio? Byłam w takim szoku, że nie byłam w stanie nic powiedzieć. Oddaliłam się szybko i gdy nieco ochłonęłam zaczęłam się zastanawiać, po jaką cholerę on chciał mi pokazać gościa srającego w krzakach? Czemu??? W zasadzie najważniejszym pytaniem jest, kto normalny robi kupę w samym centrum miasta? Chyba nigdy nie poznam na to odpowiedzi.


źródło- demotywatory.pl

   Ten wpis znacznie odbiega swoim charakterem od jakichkolwiek poprzednich, więc nie zdziwię się, jeżeli niekoniecznie się Wam spodoba. Brzmi on też niesamowicie amatorsko; odnoszę wrażenie, jak gdybym cofnęła się stylem do początków liceum. Yhhh, nie wiedziałam, że jest ze mną aż tak źle! Myślę jednak, że to zawsze jakaś ciekawa odmiana poopowiadać o różnych dziwnych, a nawet mega dziwnych rzeczach, jakie zdarzyły mi się w życiu i w końcu miałam szansę, aby jakkolwiek podreperować mój warsztat.
  Jestem bardzo ciekawa co sądzicie na temat tych trzech historii. Koniecznie dajcie mi znać w komentarzach!

See you
Kamila 
UDOSTĘPNIJ TEN POST

28 maja 2018

Krótkie ogłoszenie!

Hejka!
   Rzadko pojawiające się wpisy są już chlebem powszednim tego bloga, lecz ostatnia przerwa trwa na tyle długo, że należą się Wam pewne wyjaśnienia. Otóż nadchodzi sesja i czeka mnie mnóstwo egzaminów, na które muszę się przygotować. Nie jest to jedyny powód mojej dłuższej nieobecności, gdyż od jakiegoś czasu pracuję. Obydwie te rzeczy pochłaniają mnóstwo mojej energii, przez co nie mam potem siły opublikować czegokolwiek na blogu. Nie ukrywam, brakuje mi pisania i mam nadzieję, że po sesji w końcu znajdę na to czas. Niestety, póki co tylko nauka, nauka, a potem jeszcze praca (i usilne próby zadbania o relacje z bliskimi). 
   Przepraszam Was za tak długą ciszę i proszę, abyście byli cierpliwi. 


Źródło: touch.pixiv.net 

See you
Kamila
PS Trzymajcie za mnie kciuki! 

UDOSTĘPNIJ TEN POST

15 kwietnia 2018

Filmowe trio #1 - "Teoria wszystkiego", "Baby Driver" i "Pamiętnik"

Hejka!
   Aby zmotywować się tego roku do nadrobienia zaległości w oglądaniu filmów, postanowiłam postawić przed sobą wyzwanie, polegające na obejrzeniu minimum jednego filmu na tydzień (trochę takie "Przeczytam 52 książki w 2018 roku", ale w innej wersji). Efekty są już w pewnym stopniu dla mnie widoczne, i na dzień dzisiejszy moja lista liczy sobie 10 tytułów; stanowi to co prawda mniej niż jeden film tygodniowo, ale w porównaniu z poprzednimi latami widzę, że pojawił się pewien progres. Jakiś czas temu uznałam, że warto udokumentować moje starania w formie wpisów, zawierających krótkie recenzje trzech widzianych przeze mnie ostatnio filmów. Zapraszam!

Teoria wszystkiego (2014)


źródło: vincentloy.wordpress.com

   Jak to dobrze, że wcielający się w rolę Stephena Hawkinga Eddie Redmayne dostał Oscara za tę rolę, bo w innym przypadku byłaby to niesprawiedliwość dziejowa! Film stanowi biografię wspomnianego wcześniej wybitnego naukowca, w życiu którego główną rolę odkrywały jego odkrycia naukowe oraz opiekująca się nim żona Jane. Wykryta w młodości choroba sprawiła, że część ciała Stephena uległa całkowitemu paraliżowi oraz wiele jego organów przestało prawidłowo funkcjonować. Postępujące zmiany uwidaczniały się na poszczególnych etapach jego życia, co uwieczniono również na filmie. Jednakże sposób w jaki zrobił to Eddie Redmayne sprawia, że szczęka opada. Podobnie jak Dawid Ogrodnik w "Chce się żyć" pokazał, że dla dobrego aktora nic nie jest niemożliwe do zagrania. Nie jest łatwo pokazać emocje na zdeformowanej chorobą twarzy, a już szczególnie wtedy, gdy chodzi o subtelne uczucia i sygnały. Pełen respekt z mojej strony!
   Mimo, iż "Teoria wszystkiego" opowiada wprost o poszczególnych wydarzeniach z życia Stephena Hawkinga, to co dzieje się w serach bohaterów ukryte jest między wierszami i jest niewidoczne na pierwszy rzut oka. Tak jak w prawdziwym życiu nie wszystko zostaje do końca powiedziane i wyjaśnione, tak i tutaj musimy się częściowo domyślić, co kierowało w danym momencie bohaterami, a zwłaszcza gdy SPOILER Jane i Stephen zdecydowali się na rozwód. KONIEC SPOILERU Szczerze mówiąc, trudno mi znaleźć w tym momencie odpowiednie słowa jakimi powinnam nazwać ten efekt, ale mogę powiedzieć tyle, że zachowanie poszczególnych postaci jest bardzo naturalne i zupełnie niewymuszone. 
   "Teoria wszystkiego" złamała moje serce, ale mimo wszystko jest to słuszne cierpienie. Muszę koniecznie obejrzeć więcej tak dobrych filmów biograficznych! 

Baby Driver (2017)


źródło: moviepostershop.com

   Przez bardzo długi czas żadna pozytywna opinia nie była w stanie zachęcić mnie do obejrzenia tego filmu. Pościgi? Napady? Gangsterzy? Dzięki, ale to zupełnie nie moje klimaty! Jednakże jakiś czas temu, przez zupełny przypadek, YouTube podsunął mi w proponowanych jeden z fragmentów "Baby Drivera", gdzie główny bohater... idzie przez miasto po kawę. Nie brzmi to szczególnie zachęcająco, ale już po pierwszych sekundach klipu wiedziałam, że muszę oglądnąć ten film. Pierwszą rzeczą, jaka od razu rzuciła mi się w... uszy(?) jest fenomenalna muzyka. Nie tylko piosenka z tego fragmentu, ale i cały soundtrack "Baby Drivera" wręcz ocieka klimatem retro! W zasadzie nie sam wybór utworów, lecz ich wykorzystanie w montażu zrobiło na mnie największe wrażenie. Dla głównego bohatera muzyka odgrywa w życiu szczególnie ważną rolę, co przejawia się w jego zachowaniu na każdym kroku. Jego ruchy, gesty i słowa są zawsze idealnie zsynchronizowane z rytmem piosenki, której aktualnie słucha. Zabawa rytmem i montażem sprawa, że "Baby Driver" przypomina momentami jeden wielki teledysk, lecz dla mnie jest to wyjątkowo udany i efektowny zabieg! 
  Historia przedstawiona w filmie opowiedziana jest z perspektywy głównego bohatera, co mimowolnie nie daje szansy na rozwinięcie wątków reszty postaci, lecz mimo to ich obraz jest na tyle kompletny, że widz nie czuje potrzeby znać reszty szczegółów. Zgoła inaczej jest w przypadku samego głównego bohatera. Mimo, iż w filmie pojawiają się pewne retrospekcje dotyczące jego życia, nie zostaje dokładnie wyjaśnione, w jaki sposób Baby stał się członkiem gangsterskiego świata. Cóż, czuję pod tym względem pewien niedosyt. 
   W filmie, poza emocjonującymi scenami pościgów i wątkami kryminalnymi, twórcy znaleźli także miejsce na romans, który zdaniem wielu był nie do końca dobrym posunięciem. Mnie osobiście bardzo przypadł do gustu, gdyż pozwolił on pokazać czułą i delikatną stronę głównego bohatera (jejku, jaki on był momentami uroczy!). Muszę jednak przyznać, że jego partnerka z trudem ujęła mnie swoim charakterem, czy chociażby urokiem. Momentami jej zachowanie wydawało mi się potwornie nachalne i kokieteryjne, szczególnie na początku ich znajomości; nie jest to najlepiej napisana postać, z jaką się spotkałam. 
   "Baby Driver" powinien przypaść do gustu nie tylko fanom wartkiej akcji, ale też i miłośnikom muzyki, którzy tak jak główny bohater starają się zapełnić nią każdy moment swojego życia. W moim przypadku właśnie to zachęciło mnie to do obejrzenia tej produkcji i by przekonać do niej również Was, zamieszczam poniżej wspomniany jakiś czas temu klip. 


Pamiętnik (2004)


 źródło: wtime.info

   Jeden z niewielu przypadków, gdzie film jest moim zdaniem o wiele lepszy od książki. Miałam styczność z pierwowzorem "Pamiętnika" kilka lat temu w liceum. Do sięgnięcia po tę powieść skłoniły mnie w znacznej mierze pozytywne recenzje, na które natknęłam się w internecie. Niestety, ale pierwszą moja myślą po przeczytaniu "Pamiętnika" było, aby przy wyborze następnej lektury nie sugerować się jakimikolwiek recenzjami. Najromantyczniejsza historia świata? Raczej przeromantyzowany dramat, który nie wycisnął ze mnie ani jednej łzy. Wybaczcie tak niepochlebne słowa, ale chcę w końcu dać upust mojemu rozczarowaniu. W każdym razie, film opowiada tę samą historię, ale w zupełnie inny, wiarygodniejszy sposób. Para głównych bohaterów - Noah i Allie - wspólnie przeżywa najpiękniejsze wakacje ich życia, lecz wraz z końcem lata, para musi się ze sobą rozstać. Kiedy oglądałam scenę ich ostatniej rozmowy czułam się kompletnie rozdarta wewnątrz. Przecież oni tak bardzo się kochali, dlaczego ich bajka musiała dobiec końca? Przyznam, że już dawno żaden romans nie wzbudził we mnie tylu uczuć i tak mocno nie wciągnął w akcję. Dalsze wydarzenia nie były dla mnie mniej emocjonujące; ponowne spotkanie po latach Allie i Noaha przeżyłam równie mocno, co i początki ich znajomości. 
   Z czystym sumieniem stwierdzam, że jest to jeden z najlepszych filmów romantycznych, jaki kiedykolwiek widziałam. Żałuję, że przez tak długi czas byłam do niego uprzedzona, ale ta niechęć wydaje mi się zrozumiała i uzasadniona. Skoro już odważyłam się obejrzeć "Pamiętnik", to teraz chyba pora zabrać się za "Zanim się pojawiłeś", bo co do niego również mam ogromne wątpliwości.


źródło: suwalls.com

   Jestem pewna, że słyszeliście o którymś z wymienionych wyżej filmów. Co sądzicie na ich temat? Czy znacie może jakieś inne ciekawe produkcje, którymi chcielibyście się podzielić? Piszcie <3

See you
Kamila
UDOSTĘPNIJ TEN POST
Szablon stworzony przez Blokotka. Wszelkie prawa zastrzeżone.